Był to długi i dobry dzień. Pierwszy plan był prosty, przedostanie się z Trabzon do Samsun; jednak po rozmowach z napotkanymi ludźmi uznaliśmy, że jest jeszcze jedno miejsce warte zobaczenia w okolicy. Wioska Ayder, z tego co słyszeliśmy bardzo malownicza, położona na zboczu góry. Postanowiliśmy dotrzeć i tam. Niestety, było to nie po drodze, bo około 100 km w przeciwnym kierunku, w kierunku Rize. Byliśmy jednak zdecydowani.
Wstaliśmy wcześni i ruszyliśmy w trasę. Krótkimi odcinkami przesuwaliśmy się do przodu, ale dzięki życzliwości kierowców dotarliśmy do celu. Ciekawym punktem po drodze był zwierzęcy targ. Mnóstwo krów, baranów, owiec...
Co się okazało? Miejsce rzeczywiście ładne, ale to nie to, czego się spodziewaliśmy. Myśleliśmy o urokliwej, schowanej wiosce, a tu turystyczna osada między górami, delikatnie przypominająca nasze Zakopane.
Po drodze jeden kierowca zostawił nam wizytówkę z nazwą restauracji. Trudno było się porozumieć, bo nie znał angielskiego, ale zrozumieliśmy, że powinniśmy tam pójść i że on jest właścicielem tego miejsca. Tak też zrobiliśy i postanowiliśmy zjeść śniadanie. Obsługiwała nas sympatyczna babuszka, przynosiła miód, warzywa, chleb, herbatę i na koniec omlet. Wszystko na świeżym powietrzu smakowało bardzo dobrze.
Mieliśmy cichą nadzieję, że dzięki naszej znajomości z owym kierowcą, o czym babuszka wiedziała, będziemy mieć zniżkę lub zupełnie unikniemy kosztów, chodź teraz widzę, jak naiwna była ta myśl. Gdy przyszło do płacenia babuszka podała zatrważającą kwotę i co najgorsze w trakcie tłumaczenia po turecku ile mamy zapłacić dostała całą kwotę pieniędzy. I zaczęło się, my mówimy, że za drogo, ona, że były jajka. Skończyło się na tym, że odzyskaliśmy jeszcze 10 tl i uznaliśmy, że trudno; staliśmy się naiwnymi turystami, którzy zapomnieli, że obcokrajowcy to łakomy kąsek dla tutejszej ludności.
Zabawne, bo "nieszczęścia" lubią chodzić parami ;) Zmieniła się pogoda, słońce zaszło za chmury, zrobiło się chłodno, samochody przestały jeździć i na pieszo przemierzaliśmy drogę.
I tu los na nowo nas zaskoczył. Najpierw pierwszy samochód, który podwiózł nas kawałek, do kolejnej wsi, ale już kolejny samochód to prawdziwy rarytas :)
Młode (miesięczne) małżeństwo prawników, którzy jak nam na początku powiedzieli, zmierzali do Rise. Jednak w dalszych rozmowach okazało się, że jadą do Ankary, przez Samsun, a w Rise zatrzymują się w odwiedzinach rodziców swoich znajomych i zaproponowali, żebyśmy się dołączyli ! Super, w ten sposób mieliśmy transport na 400 km :)
Ale to jeszcze nie koniec. Ich znajomi mieszkali w wiosce koło Rise w górach w sercu tureckiej herbaty. To właśnie na tych zboczach rośnie herbata, mnóstwo herbaty, coś pięknego :) W ten sposób zjedliśmy bardzo smaczny turecki obiad, wśród miłej atmosfery, w magicznym miejscu na szczycie herbacianej góry. Gospodarze pokazywali nam swoje drzewka owocowe z kiwi, mandarynkami, figami, super :)
Potem dalej w drogę, zatrzymaliśmy się jeszcze w Trabzon, żeby zabrać naszą resztę bagaży, pożegnaliśmy się z Aykutem, Nazik i resztą studentów, muszę powiedzieć, ze smutno mi się zrobiło w tym momencie, bo zdążyłam się do nich przyzwyczaić...
Długo jechaliśmy, miłą przerwą był postój w dużym sklepie z czekoladami, gdzie nasi kierowcy robili zakupy dla krewnych z okazji Bayramu, w ten sposób skosztowaliśmy pysznej czekolady.
I w Samsun byliśmy ok 22-23. W umówionym miejscu odebrali nas Kemal (malarz) i Doktor (zawstydziłam się, bo zapomniałam jego imię...).
Zabrali nas najpierw w miejsce, gdzie mogliśmy coś zjeść, bardzo fajna restauracja, a potem w miejsce, gdzie mieliśmy spać.
Okazało się, że to miejsce to atelir połączone z mieszkaniem :) Wśród sztalug, obrazów... jeszcze chwilę porozmawialiśmy, ale niestety, ciało domagało się odpoczynku.
Tak zakończył się kolejny dzień naszej podróży.
jeden z naszych kierowców z młodszą siostrą |
Ayder |
podczas śniadania |
Black Sea Woman... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz