piątek, 12 października 2012

Merhaba!

Mamy piątkowe popołudnie. Bardzo lubię ten czas, gdy jestem po zajęciach na uczelni z perspektywą weekendu. Cieszy on tym bardziej, że jutro jadę do Kapadocji! Razem z Sanny bierzemy udział w wycieczce organizowanej przez nasz uniwersytet. Jupi! Witaj przygodo :)
A co poza tym? Tydzień temu w sobotę zgodnie z planem, razem z naszymi współlokatorami  i właścicielem mieszkania (Erickiem), pojechaliśmy nad jezioro nieopodal Ankary. Było pięknie, las, woda... To jest to, co w Polsce jest tak zwyczajne, a tu tego brakuje. Ludzie odpoczywali, niektórzy pływali łódkami, spacerowali. My zjedliśmy rybną kanapkę z makrelą z obowiązkową herbatą. Pycha.
A potem Erick zaproponował coś jeszcze, a mianowicie sziszę (fajkę wodną). Nie jestem jej wielką fanką, ale tu w Turcji jest ona popularna. Miejsce, do którego pojechaliśmy okazało się bardzo luksusowe. Zamówiliśmy kawę, rozmawialiśmy i paliliśmy sziszę. To popołudnie było zdecydowanie udane.
Niedzielę też spędziliśmy dobrze. Przed południem już po raz drugi ruszyliśmy w poszukiwanie Kościoła. Tydzień wcześniej nie udało się nam go odnaleźć. Tym razem trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Mieści się on w budynku, który w ogóle nie zdradza, co jest w środku.
Usiedliśmy w ławce i czekaliśmy na mszę. I niestety spotkało nas rozczarowanie, zamiast po angielsku, była ona po turecku.
Teraz już śmiało możemy powiedzieć, że wiemy jak to jest " siedzieć, jak na tureckim kazaniu".

A tydzień na uczelni był jak prawdziwa sinusoida. Poniedziałek, środa i piątek były bardzo udane, natomiast we wtorek i w czwartek miałam ochotę płakać. Ale pamiętam jak kiedyś jako nastolatka przeczytałam w gazecie, że "szkoła jest jak diabelski młyn", teraz to się sprawdza jak nigdy.
Ważnym dla mnie wydarzeniem było wygłaszanie prezentacji po angielsku na temat fizjoterapii. Miała ona miejsce w środę i jestem z siebie dumna. Zrobiłam to tak dobrze, jak potrafiłam. A przecież nie muszę być idealna ;)
Tego samego dnia wieczorem, razem z Sanny i Memetem, poszliśmy pograć w turecką grę. Pomimo zmęczenia, które towarzyszy opadłym emocjom, był to bardzo miły wieczór.
I tak jest w tej Turcji, przyjemne chwile przeplatają się ze zwątpieniem, radość ze smutkiem, ale to przecież tak, jak w życiu. Są takie momenty, gdy czuję, że jestem na odpowiednim miejscu, są to te małe chwile, czasem rozmowa, zdarzenie, uśmiech...
A wiecie za czym tęsknię? Za moimi ulubionymi kawiarniami w Warszawie, za Empik cafe na Marszałkowskiej, za tramwajami, za moją szafą z ubraniami, za awf-em... I co najważniejsze, za rodziną, przyjaciółmi.
To chyba na tyle :)
ps- dziś dodaję sporo zdjęć z uczelni, z mieszkania, z nad jeziora i takie tam..

Fizjoterapeutki




Naleśniki i szef kuchni ;)


Nad jeziorem. Od lewej: Klaudia, Erick, Memet, Sanny no i my ;)


z życia naszego mieszkania

turecka gra


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz