Pociąg z Istambułu do Bukaresztu jechał około 20 godzin. Podróż była spokojna, czasem jedynie kontrole graniczne burzyły jej jednostajność. Jak na przykład kontrolerzy z Bułgarii, którzy próbowali wyciągnąć z nas pieniądze za rzekomo za duży bagaż.
Pasażerów też nie było za wielu, więc jeden przedział mieliśmy zupełnie dla siebie. Z rana konduktor zrobił nam kawę, którą przegryzaliśmy tureckim berkiem, a także oliwkami (tak zostaliśmy wyposażeni przez naszych tureckich gospodarzy).
Na stacji w Bukareszcie pomógł nam zapoznany podczas podrózy Rumun. Wskazał nam peron jak i odprowadził do pociągu w kierunku Brasov. Do Campiny jechaliśmy 1,5 godziny.
Ze stacji odebrała nas Martka i Tata Stefana. Jak dobrze było zobaczyć Siostrę! Pojechaliśmy do domu, gdzie poznaliśmy mamę/ żonę jak i kręcącą się pod nogami suczkę Ronę (ruda, kudłata, otyła i rozkoszna). Wieczór spędziliśmy na rozmowie i jedzeniu.
Kolejnego dnia poszliśmy się przejść po mieście. Jest ono nieduże. Spacerowaliśmy koło małego jeziorka, niedaleko pałacu Iulia Hasdeu jak i domu sławnego rumuńskiego malarza Nicolae Grigorescu, gdzie teraz mieści się muzeum poświęcone jego pamięci..
Z zamkiem Iulia Hasdeu połączona jest bardzo ciekawa historia...
"Budowla ta powstała z inicjatywy wybitnego rumuńskiego pisarza, filologa, historyka i folklorysty Bogdana Petriceicu Hasdeu na część pamięci jego córki Iulii, która zmarła na gruźlicę w wieku zaledwie 19 lat." Była ona bardzo wykształcona, podobno pierwsza kobieta pochodzenia rumuńskiego, która studiowała na Sorbonie. Po śmierci ojciec Iulii utrzymywał z nią kontakt dzięki seansom spirytystycznym.
Sam zamek jest piękny jak i intrygujący. Jego wnętrze i muzeum twórczości Nicolae Grigoresu odwiedziliśmy dzień później.
Po powrocie ze spaceru obejrzeliśmy film, a wieczór minął spokojnie.
We wtorek, razem z tatą Stefana, pojechaliśmy do Telegi. Jest to wieś oddalona od Campiny o 2 km, gdzie rodzina Stefana ma swoje małe gospodarstwo, które zostało po nieżyjących dziadkach.
Po podwórku spacerowały kury i indyki, z którymi Koko rozmawiała, a w klatkach były przepiórki i zające. Tata Stefana zajął się przygotowaniem grilla i mamałygi, która jest typowym daniem dla Rumunii, wykonanym z mąki kukurydzianej (przysmak mojej kolejnej siostry, Magdaleny).
A my z Martką i Adrianem zajęliśmy się strzelaniem z wiatrówki i łuku. W czasie gdy mięsko dochodziło do siebie, poszliśmy zwiedzać, oddaloną o parę domów, destylarnię należącą do rodziny. Imponująca konstrukcja, tym bardziej, że powstała około 100 lat temu.
Gdy zjedliśmy nasz obiad wróciliśmy do domu. A tu każdy zajął się swoimi sprawami...
Kolejnego dnia z rana jechaliśmy pociągiem do Bukaresztu...
ps- Godna pochwały jest rumuńska gościnność, rodzice Stefana ani na chwilę nie pozwolili nam zgłodnieć i pomagali we wszystkim.
kilka zdjęć wnętrza zamku Iulii Hasdeu |
zamek w swojej okazałości |
Koko strzela z łuku |
Indyki z Telegi |
ja strzelająca z łuku |
Adrian i Marta |
rumuńskie pieniądze |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz