Gdy rano wraz z Martką i Adrianem wysiadamy z pociągu jest strasznie zimno. Nasz pierwszy punkt który odwiedzamy to Park Herăstrău (lub Park Karola II). Jest on jednym z największych w Bukareszcie. Gdy stoi się nad jeziorem położonym w jego wnętrzu można dojrzeć rumuński "pałac kultury", również sowiecki prezent. A na jednym ze skrajów parku stoi potężny łuk tryumfalny.
Jest zimno, dlatego też kierujemy się do starej części stolicy. W przydrożnej piekarni kupujemy tutejsze "pączki", a Marta prowadzi nas do swojej ulubionej kawiarni "French Bakery". Tu w ciepłej atmosferze wypijamy kawę a około godziny 12 dołącza do nas Georginia, koleżanka Marty. Wypija z nami herbatę i razem idziemy pozwiedzać miasto. Chodzimy uliczkami starówki, która bardzo mi się podoba. Odwiedzamy jeden bardzo stary rumuński kościół, a także tzw. Dom Ludu ( "Casa Poporului"), który obecnie jest gmachem parlamentu. Jest on największym po waszyngtońskim Pentagonie budynkiem.
Teraz widzę, dlaczego Bukareszt jest nazywany "Małym Paryżem". Tutejsze budynki, kamienice, restauracje... Wszystko jest piękne i bez trudu przenoszę się wyobraźnią wstecz, by zobaczyć dostojne kobiety w pięknych sukniach spacerujące między nami.
Georgini okazała się się bardzo dobrym przewodnikiem. Odwiedziliśmy jeszcze kilka urokliwych zakamarków (park, księgarnia) po czym usiedliśmy w kolejnej kawiarni, tym razem przeznaczonej do gier planszowych. Zagraliśmy w Sabotera!
W międzyczasie zadzwonił Stefan, który właśnie tego dnia kończył swoje szkolenie tu w Bukareszcie. Umówiliśmy się nieopodal i razem z jego znajomymi zaczęliśmy szaloną noc.
Rumuńscy studenci, a także świeżo upieczeni absolwenci są bardzo fajni, myślę, że podobni do nas, Polaków. Bardzo otwarci, radośni. Razem chodziliśmy po knajpkach, żeby potem zatrzymać się w domu naszych nowych znajomych, tam zjeść shoarme i grać w kalambury.
Tę noc spędziliśmy u Georgi, rano wróciliśmy do Campiny po nasze rzeczy (już samochodem ze Stefanem) a potem prosto do Târgu Mureș, gdzie obecnie żyją razem z Martą.
Nasze zwiedzanie jest już mniej intensywne, jak to nazywa Adrian, dopada nas "apatia podróżnika". Dużo tych miast, budynków, ulic. Wszystko tak podobne i tak różne. Szerokim łukiem omijamy muzea, staram się wyczuć rytm danego miejsca...
Na kolację zjadamy zająca przygotowanego przez Stefan i idziemy spać :)
spacerując ulicami Bukaresztu |
Kto jest saboterem? :) |
Georgini |
rumuński "pałac kultury" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz