środa, 31 października 2012

Trabzon- Ayder- Samsun

Piąty dzień, 23 października 2012

Był to długi i dobry dzień. Pierwszy plan był prosty, przedostanie się z Trabzon do Samsun; jednak po rozmowach z napotkanymi ludźmi uznaliśmy, że jest jeszcze jedno miejsce warte zobaczenia w okolicy. Wioska Ayder, z tego co słyszeliśmy bardzo malownicza, położona na zboczu góry. Postanowiliśmy dotrzeć i tam.  Niestety, było to nie po drodze, bo około 100 km w przeciwnym kierunku, w kierunku Rize. Byliśmy jednak zdecydowani.
Wstaliśmy wcześni i ruszyliśmy w trasę. Krótkimi odcinkami przesuwaliśmy się do przodu, ale dzięki życzliwości kierowców dotarliśmy do celu. Ciekawym punktem po drodze był zwierzęcy targ. Mnóstwo krów, baranów, owiec...
Co się okazało? Miejsce rzeczywiście ładne, ale to nie to, czego się spodziewaliśmy. Myśleliśmy o urokliwej, schowanej wiosce, a tu turystyczna osada między górami, delikatnie przypominająca nasze Zakopane.
Po drodze jeden kierowca zostawił nam wizytówkę z nazwą restauracji. Trudno było się porozumieć, bo nie znał angielskiego, ale zrozumieliśmy, że powinniśmy tam pójść i że on jest właścicielem tego miejsca. Tak też zrobiliśy i postanowiliśmy zjeść śniadanie. Obsługiwała nas sympatyczna babuszka, przynosiła miód, warzywa, chleb, herbatę i na koniec omlet. Wszystko na świeżym powietrzu smakowało bardzo dobrze.
Mieliśmy cichą nadzieję, że dzięki naszej znajomości z owym kierowcą, o czym babuszka wiedziała, będziemy mieć zniżkę lub zupełnie unikniemy kosztów, chodź teraz widzę, jak naiwna była ta myśl. Gdy przyszło do płacenia babuszka podała zatrważającą kwotę i co najgorsze w trakcie tłumaczenia po turecku ile mamy zapłacić dostała całą kwotę pieniędzy. I zaczęło się, my mówimy, że za drogo, ona, że były jajka. Skończyło się na tym, że odzyskaliśmy jeszcze 10 tl i uznaliśmy, że trudno; staliśmy się naiwnymi turystami, którzy zapomnieli, że obcokrajowcy to łakomy kąsek dla tutejszej ludności.
Zabawne, bo "nieszczęścia" lubią chodzić parami ;) Zmieniła się pogoda, słońce zaszło za chmury, zrobiło się chłodno, samochody przestały jeździć i na pieszo przemierzaliśmy drogę.
I tu los na nowo nas zaskoczył. Najpierw pierwszy samochód, który podwiózł nas kawałek, do kolejnej wsi, ale już kolejny samochód to prawdziwy rarytas :)
Młode (miesięczne) małżeństwo prawników, którzy jak nam na początku powiedzieli, zmierzali do Rise. Jednak w dalszych rozmowach okazało się, że jadą do Ankary, przez Samsun, a w Rise zatrzymują się w odwiedzinach rodziców swoich znajomych i zaproponowali, żebyśmy się dołączyli ! Super, w ten sposób mieliśmy transport na 400 km :)
Ale to jeszcze nie koniec. Ich znajomi mieszkali w wiosce koło Rise w górach w sercu tureckiej herbaty. To właśnie na tych zboczach rośnie herbata, mnóstwo herbaty, coś pięknego :) W ten sposób zjedliśmy bardzo smaczny turecki obiad, wśród miłej atmosfery, w magicznym miejscu na szczycie herbacianej góry. Gospodarze pokazywali nam swoje drzewka owocowe z kiwi, mandarynkami, figami, super :)
Potem dalej w drogę, zatrzymaliśmy się jeszcze w Trabzon, żeby zabrać naszą resztę bagaży, pożegnaliśmy się z Aykutem, Nazik i resztą studentów, muszę powiedzieć, ze smutno mi się zrobiło w tym momencie, bo zdążyłam się do nich przyzwyczaić...
Długo jechaliśmy, miłą przerwą był postój w dużym sklepie z czekoladami, gdzie nasi kierowcy robili zakupy dla krewnych z okazji Bayramu, w ten sposób skosztowaliśmy pysznej czekolady.
I w Samsun byliśmy ok 22-23. W umówionym miejscu odebrali nas Kemal (malarz) i Doktor (zawstydziłam się, bo zapomniałam jego imię...).
Zabrali nas najpierw w miejsce, gdzie mogliśmy coś zjeść, bardzo fajna restauracja, a potem w miejsce, gdzie mieliśmy spać.
Okazało się, że to miejsce to atelir połączone z mieszkaniem :) Wśród sztalug, obrazów... jeszcze chwilę porozmawialiśmy, ale niestety, ciało domagało się odpoczynku.
Tak zakończył się kolejny dzień naszej podróży.


jeden z naszych kierowców z młodszą siostrą

Ayder

podczas śniadania

Black Sea Woman...






Hagia Sofia

Kolejny dzień naszej podróży to śniadanie nieopodal Haga Sophia. Jest to muzeum, które pierwotnie było kościołem, następnie meczetem a teraz jest dostępna dla zwiedzających. Usytuowana blisko Morza Czarnego pięknie współgra z jego barwami. Bardzo piękne miejsce, tak jak i poprzednio w Monasterze, zachowały się tu freski.
Nieodłącznym punktem programu było tradycyjne trabzońskie śniadanie ;) Tzw. kujmak- rodzaj sera smażonego na patelni, z czymś w rodzaju naleśnika, do tego różne zakąski i tradycyjna herbata. Pycha! :)
Następnie spacer nadmorskim deptakiem i wynajęcie małej łodzi, którą mogliśmy chwilę popływać.
Obiadem tym razem zajęliśmy się my ;) były naleśniki.
A wieczorem? Niespodzianka. Spotkaliśmy się z polską parą, Moniką i Pawłem, podróżującymi na stopa do Iranu. Trabzon to dla nich konieczny przystanek w celu wyrobienia wizy.
Najpierw poszliśmy na herbatę, potem na piwo, które wypiliśmy na szczycie bloku naszej koleżanki...
kujmak we własnej osobie :)

Hagia Sophia

Hagia Sophia




Czwarty dzień naszej podróży, 22 października 2012

Znów delikatnie oddalamy się od Trabzon. Tym razem jest to Uzungol, co w języku tureckim oznacza długie jezioro. Jest ono położone między górami, co bardzo nas cieszy. Jest to dzień, kiedy robimy trekking.
Jednak te góry różnią się  od naszych polskich Tatr, nie ma tu ścieżek dla ludzi, bo tu w Turcji nie ma takiej potrzeby. Ludzie tu unikają sportu i ruchu, nie chodzą po górach. Jest za to droga dla samochodów, niestety bardzo okrężna.
Adrian był naszym przewodnikiem, czasem szliśmy drogą, czasem na przełaj... były trudne momenty, bo muszę z bólem przyznać, że moja kondycja w Turcji spadła, ale warto było.
Piękne widoki, dookoła widać jesień, która pokazuje swoje barwy.
A na szczycie miłe spotkanie, sami zobaczcie ;)
Przekonałam się też o tym, że w Turcji nie da się uciec od ezanu, nawet na szczycie góry jest słyszalny i w każdej najmniejszej wiosce można znaleźć meczet.
Muszę też napomnieć, że w tym punkcie naszej podróży autostop prosperuje bardzo dobrze ;) Kierowcy są niezwykle życzliwi, zdarza się, że kupują ciastka, zabierają na herbatę, proponują piwo lub śniadanie :) Miłym zdarzeniem było spotkanie z pewnym panem sklepikarzem, który również zaprosił nas na herbatę i wręczył banany ;)

herbata u pana sklepikarza

Uzungol

piękne kolory jesieni i Sanne

spotkanie na szczycie góry

wioska na szczycie góry



kolejne spotkania ;)

powrót do Trabzon, zgadnijcie który to kierowca? :)

wtorek, 30 października 2012

Sumela Monaster, czyli dzień drugi

Wstaliśmy wcześnie, bo już o 6.30. Plan był prosty, dostać się do Monasteru oddalonego od Trabzon ok 50 km. I postanowiliśmy, że spróbujemy na stopa.
Wielokrotnie o tym myśleliśmy, ale wszyscy nasi tureccy znajomi odradzali nam to. Opowiadali historie o kierowcach tirów, samotnie podróżujących kobietach...
Postanowiliśmy jednak, ze to będzie dzień próby, jesteśmy we trzy osoby, dystans nie jest daleki, dlaczego nie? :)
Kupiliśmy świeży chleb, precle i ruszyliśmy w stronę naszego przeznaczenia. Łapanie stopa w Turcji okazało się bardzo proste. Nie trzeba długo czekać, żeby samochody się zatrzymywały :) wygodny, szybki i tani środek transportu.
Na miejscu byliśmy wcześnie. Pod koniec jeszcze chwila podejścia, bo monaster jest usytuowany w górach. Towarzyszył nam pies przewodnik, który dołączył się do nas w punkcie restauracyjnym, owczarek niemiecki.
Droga była piękna, otaczały nas różnokolorowe, jesienne drzewa a w górze świeciło słońce.
Monaster jest niezwykłym miejscem! Jest to trzynastowieczny prawosławny klasztor wbudowany w skałę, robi duże wrażenie. W świątyni zachowały się jeszcze freski, chodź niestety bardzo zniszczone przez turystów.
Około południa zakończyło się nasze zwiedzanie i postanowiliśmy wracać. Znowu łapanie stopa okazało się śmiesznie łatwe.
A w Trabzon, po obiedzie, wieczorem, wybraliśmy się z naszymi nowymi znajomymi nad morze, gdzie spędziliśmy przyjemny wieczór.

poranek w Trabzon


widok na Monaster
przerwa w drodze na szczyt










poniedziałek, 29 października 2012

"Od drzwi biorąc swój początek..."

"... droga bieży wciąż przed siebie, hej rozwinął się jej wątek, czas więc teraz i na Ciebie."

Znacie ten cytat? Ja go bardzo lubię, pochodzi z książki Tolkiena "Hobbit, czyli tam i z powrotem", jedna z książek, razem z całą trylogią "Władcy Pierścieni", mojej młodości ;)

Ale oczywiście nie o tym będę pisać. Wróciliśmy do Ankary po 10sięcio dniowej podróży wybrzeżem Morza Czarnego. Zastanawiam, jak zabrać się za opisywanie, bo dużo się działo, na prawdę dużo....

Wyruszyliśmy w czwartek wieczór, autobus startował około godziny 20. Byłam razem z Adrianem i Sanny. Tak spędziliśmy naszą pierwszą noc a rano, około godziny 8 wysiedliśmy w Trabzon.

Dzień pierwszy, piątek 19 października 2012
Na dworcu autobusowym czekaliśmy na Memeta, który miał do nas dołączyć i podróżować wraz z nami. W między czasie ruszyliśmy posiedzieć nad Morzem, pogoda była pochmurna, trochę wietrzna. Przed wyjazdem ostrzegano nas, że charakterystyczne dla tego regonu są deszcze. Następnie w przydworcowej knajpce wypiliśmy herbatę. Zjawił się Memet i ruszyliśy w stronę centrum, miejsca spotkania z naszym pierwszym hostem.
Był to pierwszy raz, gdy postanowiliśmy skorzystać ze strony CouchSurfing. Idea tej strony jest bardzo zacna ;) Gromadzi ona ludzi, którzy dają podróżnym miejsce w swoich mieszkaniach, gościnność, ale nie chodzi tylko o darmowy nocleg. Jest to coś więcej, wspólny czas, zaproszenie do swojej kultury.
Naszych hostów spotkaliśmy w parku w centrum. Miejsce wyglądało "europejsko", coś w rodzaju bulwaru, z kawiarniami i McDonaldem. Nazik i Aykut zaprowadzili nas do swojego mieszkania które dzielą wraz z Umitem, Ur i Jam. Są oni studentami, żyją bardzo rodzinnie. To co nas zaskoczyło to wspólnotowość, jaką tworzą w mieszkaniu. Razem gotują, jedzą, spędzają czas. Posiłki wyglądają tak: patelnia na środku stołu, wszyscy gromadzą się dookoła niej, łamią chleb. Kolejna rzecz to wspólne palenie. Wszyscy tu palą papierosy, mają specjalną puszką z tytoniem, która krąży i wszyscy je skręcają, jedynie my podawaliśmy ją dalej.
Po późnym śniadaniu i prysznicu wyruszyliśmy poznawać miasto. Wyszliśmy z Nazik i Aykutem, krążyliśmy między uliczkami pełnymi kupców, straganami, gwarem. Zajrzeliśmy do muzeum miasta, parku. Był to nieśpieszny spacer. Lubię to, bo wtedy można chodź trochę poobserwować ludzi. Wiecie, że widać, że Turcy lubią swoją pracę? Wszyscy sprzedawcy wyglądają na naprawdę zadowolonych ludzi, rozmawiają między sobą, śmieją się, piją herbatę.
Potem złapaliśmy dolmusz-a (mały busik), który zawiózł nas na Boztepe. Miejsce na szczycie góry, z którego widać piękną panoramę miasta i Morze Czarne. Usiedliśmy na jednym z tarasów, zamówiliśmy turecką herbate i fajkę wodną. Dołączyli do nas inni studenci, Tufan i dziewczyna, której imienia już nie pamiętam. Tak spędziliśmy ten wieczór.
Gdy wracaliśmy do mieszkania było już ciemno. Na kolację zjedliśmy rybę, przyrządzoną przez naszych gospodarzy (halibut),  gdy kładliśmy się spać, było około 24....
Tego też dnia odłączył się od nas Memet. Musiał wracać do domu z powrotu pogrzebu, w taki oto sposób na nowo zostaliśmy w trójkę...

poranek nad Morzem

herbata przy dworcu

spacer po Trabzon, od lewej nasi hości: Aykut i Nazik

mężczyźni robiący miotły


w parku

Boztepe

Boztepe w ciemnościach


środa, 17 października 2012

Szczęśliwej drogi już czas... ;)

Moi Drodzy! Nadszedł dzień naszych najdłuższych wakacji tu w Turcji. Tzn. jeszcze nie do końca nadszedł, bo jeszcze idziemy na uczelnię, na zajęciach, ale już wieczorem wsiadamy do autobusu, dzięki któremu po około 12 godzinach znajdziemy się w Trabzon, miejscowości nad Morzem Czarnym.
Wiemy tyle, że jest tam zielono, że są góry i jest bujna roślinność. Poza tym monaster wbudowany w skałę. Czas wyruszyć dalej w drogę w nieznane.
Jest to też czas zmian. Dziś, dla mnie i dla Sanne ostatni dzień na zajęciach z cyklu "ortopedia sportowa", potem się rozdzielamy: Sanne dołączy  do Yasmin na rehabilitacje ręki, a ja wybrałam pediatrię. Ale to wszystko po Bayramie.
Z tej okazji wczorajszy wieczór spędziłyśmy w kuchni, piekąc muffinki i ciasto na nasze pożegnanie. Poszło szybko, bo jak wiecie, łatwo to idzie, gdy wszystkie składniki są gotowe w pudełku ;)
Czas zbierać się  na zajęcia.
Do zobaczenia
ps- Adrian, wiem, że się śmiejesz, ale musiałam to zrobić ;)





niedziela, 14 października 2012

Kapadokya

Zacznę od tego, że bardzo cieszy mnie fakt, że coraz więcej osób czyta tego bloga. Witam wszystkich, a w szczególności Was, nowi czytelnicy :)
A teraz do sedna, czyli Kapadocja. Jest piękna, zachwycająca, naturalna... ale od początku.
Zbiórka miała miejsce o 7 rano na naszym kampusie, nieopodal wydziału stomatologii. Poranna pobudka, obowiązkowa kawa i razem z Sanny zjawiłyśmy się na czas. Wycieczka została zorganizowana, dla naszej uczelni, Hacettepe University, i oprócz nas jechali sami Tureccy studenci. Bardzo fajnie odłączyć się trochę od grona erasmusów, bo nasze życie toczy się głównie w ich towarzystwie i pobyć z rdzennymi studentami.
Tu w Turcji trudno mi się przyzwyczaić do tego, że nic nie jest na czas. Czeka się na nauczyciela, na kierowcę, który pije herbatę, na nieśpiesznych studentów... Tak więc nasz poślizg był około godzinny. Postanowiłam, że przyjmuję to wszystko takim, jakim jest, nie chciałam, żeby moja niecierpliwość zepsuła ten dzień, bo był to bardzo fajny czas.
Podróż mijała przyjemnie. Studenci śpiewali piosenki, jeden czytał swoje wiersze. Na pokładzie autobusu dostaliśmy też niewielkie śniadanie i herbatę. Krajobraz za oknem przypominał pustynię, stepy.
Pierwszy nasz postój był w pięknym miejscu, nad solnym jeziorem. Biała powierzchnia soli, woda, przestrzeń. Powiedziano nam, że mamy 15 min do odjazdu, dlatego z Sanny biegiem rzuciłyśmy się w tamtą stronę, żeby zdążyć na czas.
To było cudowne miejsce, które zachwyca i napawa energią.
Wróciłyśmy szybko do autokaru, udało się, akurat 15 min. Ale co się okazało? Tureccy studenci właśnie skorzystali z toalet, zrobili zakupy i nieśpiesznie przemieszczali się w stronę jeziora... no tak ;)
Gdy autokar wystartował ponownie, minęły jakieś 2 godzin i byliśmy na miejscu. Dużo czasu spędziłyśmy z dwoma kolegami, którzy również studiują fizjoterapię i z którymi znałyśmy się już wcześnie, Mustafa i Halit. Poznałyśmy też koleżanki ze stomatologii. Niestety, dużą barierą jest język, gdyż Turcy słabo mówią po angielsku.
Zatrzymaliśmy się w pierwszym miejscu. Nie wiem jak to opisać. Prawdą jest, że są to "tylko" skały, jednak ich kształty są niewyobrażalne. Słyszałam, że kiedyś wierzono, że jest to dzieło duchów zmarłych, dla mnie to prawdopodobne.
Myślę też, że takie miejsca, to prezent dla nas ludzi od Boga. Daje je nam, żeby pokazać, że świat jest dobry i piękny.
Ruszyliśmy dalej, do kolejnych skał. Muszę się przyznać, że oprócz nich, moją uwagę przyciągały różne kramiki, stragany z pięknymi rzeczami. Mój problem jest taki, że chcę wszystko :) szale, kolczyki, torby, figurki. Byłam jednak silna i zadowalałam się fotografowaniem tego wszystkiego.
Przyszedł czas na obiad. Pojechaliśmy do specjalnej restauracji, gdzie serwują charakterystyczne jedzenie dla tego regionu. To też uwielbiam, podróże kulinarne ;) Restauracja była wykuta w skale, perfekcyjna obsługa i standardowo w tureckim stylu cztery dania. Zupa, fasolka z warzywami, ryż z warzywami, bardzo, bardzo słodki deser, chleb i woda.
Kolejny punkt programu, to miejsce, gdzie wyrabia się gliniane naczynia, ceramikę. Najpierw mieliśmy pokaz, jak to wygląda, a potem podziwialiśmi wielokolorowe cuda rąk ludzkich.
Dalej zwiedzaliśmy wnętrza skał, kiedyś mieściło się tam bardzo dużo kościołów.
Następnie miejsce, gdzie produkują wino i jego degustacja. Pierwszy raz, odkąd jestem w Turcji smakowałam wino. Było cierpkie i bardzo smaczne, aż mam ochotę na więcej.
I zwiedzanie jednego z historycznych miejsc. Nasi znajomi nie potrafili nam wytłumaczyć, co to dokładnie jest. Był to dom, połączony ze skałą, bardzo urokliwy, z tarasami, schodkami, fontannami. W pokojach były tradycyjne lalki tureckie, wystrój kuchni, sypialni.
I niestety, na tym nasza wycieczka się kończyła. Z autokaru podziwialiśmy dalej głazy, które przybierają różńe kształty na tle zachodzącego słońca i w dźwiękach tureckiej muzyki.
Dobrze byłoby zostać tu dzień dłużej, ale ogarnia mnie wdzięczność, że dane mi było to zobaczyć.
Był to bardzo dobry i piękny dzień.

solne jezioro zlewające się z niebem

uroczy wielbłąd, jedna z atrakcji turystycznych

drzewa życzeń z modlitwami do Allaha, z Mustafą i Sanny

a w takich miejscach można przesiedzieć cały dzień

pamiątek czar ;)



nasza restauracja

pod restauracją :)

a tak to się robi



tu smakowaliśmy wina



z autokaru... bye bye Kapadocja