środa, 26 grudnia 2012

Christmas time

Drugi dzień świętowania :) Adrian właśnie pojechał do swojego biura europejskiego, a ja niedługo pójdę w jego ślady. Czujemy jak nasz czas tu w Turcji kurczy się, ostatnie dokumenty, sprawy...

A jak Święta? Dobrze mi w ten czas. Może dlatego, że jest to bezkarny odpoczynek?
Wigilia była udana. Zaczęliśmy od podzielenia się opłatkiem. Czy wiedzieliście, że ten zwyczaj znany jest tylko w Polsce? Jednak reszta erasmusów ochoczo się dołączyła, co było bardzo miłe. I potrawy na stole były pyszne. Z największą rozkoszą kosztowałam barszczu (Adrian) z uszkami (Aga i Jacek). Pycha :)
Razem z Olą uciekliśmy szybciej, żeby pojechać, na pasterkę, która zaczęła się o 20. Lubię ten kościół, tą międzynarodową atmosferę, śpiew w różnych językach, czuć wspólnotowość.
A po uczcie dla ducha kolejny raz doświadczyliśmy uczty dla zmysłów ;) tym razem zjedliśmy wigilijnego kebapa, orzeszki, grzane wino, owoce, słodkości....
W mieszkaniu byliśmy ok 11, był to dla nas czas prezentów. I wiecie co dostałam? Na paczce, była karteczka "żebyś się już więcej nie denerwowała", a w środku męska bluza ;) Czasem bardzo lubię podkradać je Adrianowi, na co on się denerwuje, co złości mnie... tak więc mam teraz własną, a do tego nowy tusz do rzęs :) a jeśli chcecie wiedzieć, co on dostał, musicie się zapytać Adriana ;)

Pierwszy dzień Świąt to leniuchowanie. Adrian niestety musiał jechać na uczelnię, ja odpoczywałam. Bardzo cieszę się z rozmowy z rodziną, a wieczorem spotkanie erasmusowe z pysznym tiramisu przygotowanym przez Włoszki .








poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilia Bożego Narodzenia

Dzień Wigilii Bożego Narodzenia... W tym dniu tęsknię i zastanawiam się, czy ktoś też tęskni za mną. Chodź brzmi to może trochę gorzko, wcale tak się nie czuję.
Dużo nas dziś czeka. Przygotowałam sałatkę jarzynową, Adrian zajął się barszczem, wieczorem mamy wigilię z naszymi erasmusami, potem najprawdopodobniej przejdziemy się na pasterkę do kościoła, a potem prezenty :) Ciekawe co dostanę.

I tu chyba czas na życzenia dla Was, moi Drodzy....

Serca, które śpiewa, Duszy, która słucha, Ciała które tańczy. Pokoju, miłości, ufności w Noc Bożego Narodzenia. Ńiech nowonarodzony Jezus załata wszystkie dziury w Waszych sercach swoją miłością.
Wesołych Świąt :)

A ostatni weekend był bardzo miły. Pojechaliśmy na kolację do Ericka, naszego właściciela mieszkania. Przygotował on pysznego pieczonego kurczaka z warzywami, z kilkoma typowo tureckimi przekąskami, do tego sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy i marchwi, pieczone kasztany.... ah, mało by mówić ;) A potem pojechaliśmy na najlepszą nargillę w Ankarze...

A niedzielę zaczęliśmy w kościele. Bardzo miło było mi poznać Alicję, Polkę, która od 2 lat jest w Turcji, po erasmusie wrócił tu do swojego chłopaka, poznaliśmy również jego. Wspólnie wypiliśmy kawę. Następnie poszliśmy na zakupy, ja kupiłam sukienkę :)
Potem mecz hokeja, Adriana kolega grał o wejście do pierwszej ligi. I podoba mi się ten sport, chodź w wykonaniu mężczyzn jest bardzo brutalny, zdarzyło się nawet, że jeden gracz wypadł za bandę lodowiska...

To tyle :) Po mojej głowie krąży też pewna myśl. Nie oczekujmy za dużo od życia. Gdy nic od niego nie chcemy ono najhojniej nas obdarowuje ;)

nasz świąteczny kącik :)


z Erickiem i pieczonymi kasztanami


przed lodowiskiem

mecz hokeja

sobota, 22 grudnia 2012

tuż przed Bożym Narodzeniem

Jest to mój przedświąteczny wpis, za dwa dni wigilia, a ja wciąż nie mogę w to uwierzyć.  Jeszcze mam trochę czasu i mam nadzieję odmienić moje myśli, ale to będą zupełnie inne święta. Bez rodziny, w kraj gdzie się ich nie obchodzi, w gronie studentów z różnych krajów Europy...

Właśnie mijają dwa tygodnie od naszej podróży, też moje dwa tygodnie na reumatologii. Co się wydarzyło? Wybaczcie, pominę chronologię.

Ostatnia niedziela to było spotkanie wigilijne w polskiej ambasadzie. Mieści się ona niedaleko ulicy polskiej, jest bardzo duża i elegancka. To nas zaskoczyło, bo turecka ambasada w Warszawie nie jest za ciekawa, ani ładna.
Spotkaliśmy się z resztą erasmusów, także z ważnymi osobistościami polskiej dyplomacji i księdzem Bartkiem, którego znamy już z domu Maryi. Zaczęło się od mszy świętej, pierwszy raz w języku polskim od ok 3,5 miesiąca. Następnie "skromny poczęstunek" jak było napisane w zaproszeniach i ku mojemu rozczarowaniu, na prawdę był skromny, ale bardzo smaczny, słodkie babeczki :) A ostatni punkt programu to wspólne śpiewanie kolęd. Pani Maria grała na fortepianie, od wielu lat jest wykładowczynią muzykologii na jednym z tutejszych uniwersytetów. Niedługo po tym ostatnim punkcie programu, my erasmusi zebraliśmy się, postanowiliśmy, że trzeba coś zjeść ;) I poszliśmy jeszcze wspólnie do knajpki nieopodal na obiad.
Ale to nie było wszystko na ten dzień. Wieczór spędziliśmy również wspólnie w pubie na pogaduchach .

Coś nowego w trakcie tych dwóch tygodni to squash. Poszliśmy w niego pograć razem z zaprzyjaźnioną parą z Czech, Petrą i Danim. Dobra gra!

Następnie moje urodziny! Miały one miejsce 18 grudnia we wtorek. Gdy wróciłam z uczelni, znalazłam instrukcję od Adriana jak dojść w miejsce kolacji! Zebrałam się i poszłam, wiedziałam, że będę potrzebowała trochę więcej czasu. Chodziłam, błądziłam aż wydarzył się mały wypadek. Adrian przygotował opis drogi w formie fiszek i niestety dwie mi wypadły i nie umiałam ich umiejscowić w ich właściwym miejscu... brrrr... trochę jeszcze próbowałam, ale w pewnym momencie gdy się rozejrzałam dookoła to ujrzałam kolorową kurtkę Adriana :) na wszelki wypadek postanowił mnie śledzić. Tak więc razem dotarliśmy do wyznaczonej restauracji, spędziliśmy miły wieczór i zjedliśmy dobre jedzenie. Dostałam również piękne czerwone goździki. Wieczorem obejrzeliśmy film "była sobie dziewczyna".
I tym co sprawiło mi również bardzo dużą radość był najnowszy numer "Zwierciadła" od moich sióstr! Tęskniłam za tą gazetą.

Odwiedziliśmy też passage :) jest to klub bardzo znany wśród erasmusów, a który my odwiedliśmy dopiero pierwszy raz. I byłam mile zaskoczona. Większość z miejsc które odwiedzamy do potańczenia są nieciekawe, ze słabą muzyką, a tu nie :) Muzyka była na prawdę dobra! Było to pożegnanie naszej koleżanki Marty, która właśnie wróciła do Polski.

Och, dużo tego, było jeszcze Muzeum Cywilizacji Anatolijskich (bardzo ciekawe), spacer po starym Ulusie, zakupy świąteczne z Petrą (potrzebowałam babskiego powłóczenia się po centrum handlowym :)), pilates w ramach zajęć z reumatologii, filmy Kieślowskiego (trzy kolory)....
I wiecie co? Ostatnimi czasy potrzebuję bardzo dużo snu. Zaskakuje mnie to, bo 8 godzin mi nie wystarcza. Poranki przed uczelnią to dla mnie prawdziwy ból istnienia...

Kończę bo z Adrianem musimy iść na zakupy, jest ranek, czas śniadania, a lodówka niemiłosiernie pusta :)


Podczas jednej z domówek okazało się, że jest nas bardzo dużo polaków, gdyż odwiedzili nas również erasmusi z Izmiru i Istambułu :)

w ambasadzie

widok z naszego okna

na uczelni ze studentami :) bardzo lubię Nailę, trzecią dziewczynę od lewej

w ambasadzie, prezenty dla dzieci

tuż przed śpiewaniem kolęd



środa, 12 grudnia 2012

Pamukkale i droga do Ankary

Jest piątek, zjadamy śniadanie wspólnie z naszym gospodarzem, który następnie podwozi nas na drogę do Pamukkale. Zostało nam tylko ok 20-30 km do tego miejsca, a tam jesteśmy umówieni z Claudią i jej chłopakiem, znajomymi, których spotkaliśmy w Canakkale. Plan jest taki, zwiedzamy razem i razem wracamy do Ankary.
Podjeżdżamy kawałek po kawałku. Jest to mało uczęszczana droga, ale docieramy. Witamy się z naszymi znajomymi, wrzucamy do ich samochodu nasze bagaże i zaczynamy od Hierapolis. Kolejne starożytne miasto... Może to okropne, ale kolejne porozrzucane głazy już nie robią na nas wrażenia. Wędrujemy wśród nich leniwie, najbardziej podobał nam się starożytny teatr, bardzo dobrze zachowany.
Spacerowym krokiem dochodzimy do głównego celu przeznaczonego na ten dzień, wapiennych tarasów. Są cudem natury :)
A sama nazwa Pamukkale oznacza "bawełniany zamek". Wędrujemy wśród nich, nasze stopy oblewa raz zimna, raz ciepła woda. Jest to przyjemne.
Deszcz po raz kolejny daje się we znaki. Szybkim krokiem wracamy po nasze buty, następnie do samochodu. Nie szkoda nam nie zwiedzonego do końca Hierapolis, z uczuciem ulgi jedziemy samochodem do Ankary, naszego domu na ten czas.

Podróż mija spokojnie, jest długa. Ankara wita nas korkiem. Gdy wysiadamy na naszej ulicy wskakujemy jeszcze na kebapa aby zaspokoić głód...

To nasza podróż :) Nic dodać nic ująć.

Ola na tle Hieropolis


Ola, Adrian, Claudia i jej chłopak ;)

wapienne tarasy






Efez

Początek podróży jest mozolny. Trudno nam wydostać się z ogromnego Izmiru, ale w końcu się udaje. Docieramy do Selcuk i zaczynamy zwiedzanie. Są tu ruiny bazyliki św. Jana apostoła i najprawdopodobniej właśnie w tym miejscu zmarł.
Następnie idziemy coś zjeść. Gdy wychodzimy z naszej restauracji zaskakuje nas deszcz. Idziemy w stronę ulicy, a po drodze zachwycamy się drzewkami pomarańczowymi.
Pada coraz bardziej, postanawiamy złapać bus do Efezu, to kilka kilometrów. Gdy dojeżdżamy na miejsce pogoda się nie zmienia, po przerwie na herbatę zaczynamy zwiedzanie w deszczu. Jest to bardzo ładne miejsce. Najlepiej zachowane antyczne miasto w Turcji. Robi wrażenie. Piękny teatr, biblioteka Celsusa, kolumny, drogi.... I w między czasie deszcz ustępuję.
Kolejny nasz cel to Maryemana, dom Marii, w którym według przekazów, spędziła swoje ostatnie lata na ziemi. Żeby tu dotrzeć robimy pętlę wokół Efezu, łapiemy stopa (po drodze zjadamy kilka mandarynek prosto z drzewa) i docieramy na miejsce. Jest tu bardzo przyjemnie. Domek jest malutki, teraz jest tam kapliczka. Za radą pani Danusi z Ankary pytamy o księdza Bartka. W ten sposób poznajemy innego księdza z Polski, który powiedział nam, że "Bartek pojechał na godzinę do miasta". Chwilę spędzamy w tym miejscu i czas na nas żeby ruszać w drogę. Dziś chcemy dojechać do Denizli, oddalonego o niecałe 200 km.
Gdy wychodzimy na drogę i zaczynamy schodzić w dół podjeżdża samochód i okazuje się, że to właśnie ksiądz, którego szukaliśmy. Zabiera nas ze sobą do miasta na obiad. Miło spędzamy ten czas, opowiada nam o swojej pracy tu w Turcji i o swojej ostatniej wyprawie w Himalaje, jest wciąż po dużym wrażeniem.
Następnie odwozi nas na dobrą drogę. Tam się żegnamy.

Jest już ok 16. Mamy poczucie, że została nam już tylko godzina i się ściemni. Ale zatrzymuje się pierwszy samochód, a potem tir, który podrzuca nas bezpośrednio do miejsca docelowego.

Ok 40 min czekamy na naszego gospodarza. Tym razem nauczyciel języka angielskiego. Mieszkanie ma bardzo brudne, jakoś nie czuję się w nim swobodnie. Kąpiemy się i zasypiamy.

ruiny bazyliki św. Jana

Efez



Mandarynki

Domek Marii


modlitwy


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Izmir

Kolejne nasze przeznaczenie to Izmir. Wyruszamy z samego rana i niestety, tego dnia spotyka nas przykra sytuacja. Łapiąc samochód na "zwykłej" drodze, samochód który chce nas zabrać, nie zauważa samochodu z boku i zjeżdżając na prawy pas, uderza w niego. Stłuczka jest niewielka, ale zaczyna się kłótnia. Nie wiemy co robić, mężczyzna który chciał nas zabrać wygląda na bardzo dobrą osobę, mówi nam żebyśmy się nie przejmowali. W końcu wracamy w stronę miasta i łapiemy busa do najbliższej miejscowości. Potem dalej łapiemy. Droga nie jest ruchliwa, najpierw jeden samochód a dalej to już tir bezpośrednio do Izmiru. Jesteśmy w dość spokojnych/ smętnych nastrojach, myślimy o tym co miało dziś miejsce...

Izmir okazuje się ogromny. Dojeżdżamy na Bornovę, dzielnicę gdzie mamy mieszkać. W między czasie zaspokajamy  nasz głód tavuk donerem (tavuk to po turecku kurczak).
I niespodzianka na dziś dzień. Okazuje się, że nasz host jest studentem i ma polskie koleżanki, a najwidoczniej jedna z nich wpadła mu w oko ;) Tak więc tego wieczoru razem z Agatą, Martą i Izą wychodzimy wspólnie do knajpki studenckiej na piwo.

Kolejny dzień poświęcamy Izmirowi. Niestety, jedyny punkt programu, który nas rozczarował. Każdy kogo poznaliśmy zachwalał nam to miasto, a okazuje się ono "Ankarą z morzem". Wielki moloch, mnóstwo ludzi, tłok. Odwiedzamy kilka zabytków, które nie są porywające. Mimo wszystko miło spędzamy dzień, a wieczór jest raczej spokojny.

pod wieżą zegarową

ekipa w komplecie


I believe I can fly ;)

Agora

Agora

Agora

Walka z Ataturkiem

Jaką postać z bajki przypomina Wam ten posąg?

Kampania Dardanelska

Poniedziałkowy poranek. Wspólnie z naszym gospodarzem zjadamy śniadanie i opuszczamy mieszkanie. On kieruje się do pracy (jest zarazem i studentem i pracownikiem uczelni, chyba zajmuje się badaniami), a my do portu, skąd bierzemy prom i przepływamy na drugą stronę cieśniny Dardanele i w ten sposób po długim czasie znów wracamy do Europy ;)
Docieramy do Gallipoli. Czy wiecie co to za miejsce? Podobno, gdyby historia właśnie tu potoczyła by się inaczej, nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy.
Przez Turków bitwa znana jako bitwa o Canakkale. Jest to próba wyeliminowania z wojny Imperium Osmańskiego i zdobycia Stambułu poprzez sojusz Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji.
Mamy dużo szczęścia, bo tu w Gallipoli łapiemy kolejnego stopa, młode małżeństwo, które zabiera nas ze sobą i dzięki temu możemy "zaliczyć" wszystkie ważne punkty, co byłoby niemożliwe bez samochodu.

Na koniec czeka nas centrum symulacji, gdzie oglądamy 11 filmów w D5. Jest to bardzo nowoczesny obiekt, a zarazem ciekawy. Tu również poznaliśmy chłopaka, który był naszym przewodnikiem. Właśnie kończył pracę i zaproponował, że oprowadzi nas trochę po Canakkale. Promem po raz kolejny przepłynęliśmy przez cieśninę na stronę azjatycka, pożegnaliśmy się z naszymi kierowcami i ruszyliśmy pozwiedzać miasto. Zaskakujące bo gdy tak chodziliśmy spotkaliśmy Claudię, naszą dawną współlokatorkę z Niemiec, która przyjechała tu chłopakiem i zaproponowała, że może pod koniec podróży spotkamy się i wspólnie wrócimy do Ankary samochodem, który oni wynajęli :)

Rozstaliśmy się z naszym kolegą i wróciliśmy do mieszkania. Trochę porozmawialiśmy z naszym hostem, przeczekaliśmy deszcz i raz jeszcze wyszliśmy na spacer, spróbować serowej chałwy, charakterystycznej dla tego regionu, jak i lampki wina w pewnej winiarni :)

Po raz kolejny noc przyszła szybciej, iż zdążyliśmy to zauważyć...












z naszym gospodarzem


serowa chałwa