Początek idzie łatwo, pierwszy kierowca to metrolog, który jedzie do pracy i który zaprasza nas do swojego biura na herbatę. Korzystamy z zaproszenia, zjadamy wspólne śniadanie i rozmawiamy.
Następnie posuwamy się bardzo wolno, kawałek po kawałku.
A oto nasza ostatnia przygoda:
Staliśmy przy wjeździe na autostradę, czekając na samochód, gdy nagle podjechała żandarmeria. Najpierw sprawdzili nasze paszporty, a potem powiedzieli, że nie możemy tu stać, bo jest to za ruchliwe miejsce. Poradzili, żebyśmy złapali autobus i w tym momencie właśnie jeden przejeżdżał koło nas. Wtedy żołnierz, który z nami rozmawiał dał mu znać, żeby ten się zatrzymał. My gorąco zaprzeczyliśmy, powiedzieliśmy, że niestety ale nie mamy pieniędzy. W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko "Don't worry, no problem".
Zapakowali nas na "pakę" swojego wozu i podwieźli kawałek do autobusu, który zatrzymał się nieopodal. Nakazali kierowcy, żeby zawiózł nas za darmo do Ankary.
Los kolejny raz nas rozpieszcza. Z Sanny zajęłyśmy wskazane nam miejsca z przodu, Adrianowi dostały się schodki z tyłu. Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu, to niesamowite co się dzieje.
Tak wyglądał koniec naszej podróży.
Chodź może powinnam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, Adrian zaznajomił się z jednym studentem w autobusie, którego to znajomy ze stacji podrzucił nas do mieszkania i chyba to możemy uznać za nasz ostatni "stop" :)
Podsumowanie? Było świetnie, trudno opowiedzieć, bo to trzeba przeżyć.
Teraz wróciliśmy do "normalnego" życia, które jest także pełne różnych zdarzeń i przygód.
Chodź w głowie pomysły na kolejne voyage.
w biurze metrologa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz