piątek, 9 listopada 2012

Ciągle pada...

Życie wróciło do normy... To co znamy, nasze mieszkanie, ulica z mnóstwem sklepików i straganami, uniwersytet. Ale to nie oznacza, że jest nudno, sami "posłuchajcie" ;)

Zaczęłam  zajęcia z pediatrii, a dokładniej zajęcia z dziećmi z mózgowym porażeniem dziecięcym. I lubię to. Dzieci są dla mnie takimi cudami. Ich zdziwione oczy, uśmiech, malutkie stópki i rączki, zaciekawienie światem. Hmmm... czy myślicie, że dopadają mnie macierzyńskie uczucia? Kto to wie, może coś się budzi :)
Oczywiście też płaczą, krzyczą... ale reasumując są fajne.
Na zajęciach podoba mi się to, że nasze nauczycielki tłumaczą wszystko też dla mnie, na język angielski. Niby normalna sprawa, ale nie tu w Turcji.
Studenci generalnie nie mówią po angielsku, czasem próbują. Jedynie z Nailą mogę porozmawiać swobodnie, bo zna dobrze angielski. Jest też ciekawą osobą. Pochodzi z Kirgistanu, tu przyjechała na studia i nauczyła się tureckiego, planuje tu pozostać w przyszłości i pracować.

To co mogę też powiedzieć, to fakt, że coraz bardziej jest mi tu, jak u siebie. Więcej znajomych, na kampusie czuję się swobodniej, mam swoje miejsca :)

Podobał mi się też ostatni weekend. Zaczął się piątkową imprezą. Była ona zorganizowana z okazji Halloween  i tak jak ostatnim razem, dołączyliśmy jedynie do bifor party, ale bawiłam się dobrze. Wiecie, co jest ciekawe poznałam jednego chłopaka z Polski i wiecie skąd pochodzi? Z Iławy :) dokładniej spod (z okolic Jażdżówek), często nawiedza mnie uczucie, że ten świat jest mały.
Potem za namową Adriana, razem z Sanne i Memetem poszliśmy do Kizilay (centrum miasta) na kebapa :) i spróbowaliśmy małży. Gdy nadchodzi zmierzch rozstawiają się straganiki z małżami, są one bardzo popularne i jak się okazuje smaczne.

Natomiast w sobotę poszliśmy na Ankara Arenę, gdyż odbywały się zawody z kick-boxingu i przyjechała duża, trzydziestoosobowa, ekipa z Polski. Fajnie było spotkać tylu rodaków.

Kolejną część dnia spędziliśmy na zakupach. Wybraliśmy się do dużego centrum handlowego i zaszaleliśmy. Kupiliśmy trochę potrzebnych ubrań a potem skoczyliśmy do Carrefoura. Tęskniłam za zakupami ;)

W niedzielę poszliśmy do Kościoła. Był on oddalony o 6 km, ale opłacało się. Msza była w języku angielskim i spotkaliśmy wielu Polaków. Byli to starsi, dorośli ludzie, którzy ogólnie pracuję w ambasadzie polskiej, jeden pan w ambasadzie amerykańskim i pani wykładająca na uniwersytecie na wydziale muzycznym.
Mają oni zwyczaj po mszy chodzić wspólnie do kawiarni i tam spędzać trochę czasu razem. Poszliśmy razem z nimi. Było bardzo miło, są oni otwartymi ludźmi i z dobrą energią życiową :) przyjęli nas bardzo życzliwie. I kawa była bardzo dobra.

Kolejnym ważnym wydarzeniem jest wtorkowy obiad polsko- belgijski, na który razem z Sanne zaprosiliśmy naszych znajomych ze studiów . To był dobry wieczór, dołączyła do nas również Agnieszka, która studiuje medycynę, mieszka blisko nas i pochodzi z Polski.

A od wczoraj pada. Za oknem deszcz, deszcz i zaskakująco zimno. Brrr... A ja właśnie urwałam się z zajęć. Nie wiem, czy to dobrze, ale będę wracała na uczelnię po przerwie na lunch, czyli o godzinie 13.30.

Och i powinnam wspomnieć o naszych małych kłopotach mieszkaniowych. Mieliśmy trochę komplikacji z naszym właścicielem, który jest specyficzną osobą. W ich wyniku Claudia się wyprowadziła. Szkoda mi, bo im dłużej mieszkałyśmy razem, tym bardziej ją lubiłam. Bardzo w porządku dziewczyna. Erick się zdenerwował (delikatnie mówiąc) i dał nam tydzień na wyprowadzkę. Nie przejęliśmy się tym za bardzo, bo poznaliśmy go z tej strony, że coś mówi, a potem zmienia zdanie. Z resztą był to dzień przed naszym obiadem polsko- belgijski i byliśmy pochłonięci przygotowaniami. Mamy też poczucie, że nie zostaniemy "na lodzie", zawsze znajdziemy miejsce, gdzie możemy się zatrzymać.
Ale tak, jak przypuszczaliśmy, na drugi dzień, nasz właściciel napisał do nas wiadomość, że był bardzo zły, ale oczywiście nie pozwoli nam wylądować na ulicy. Tak więc dalej, spokojnie tu mieszkamy.
I sprawa Mameta, chłopaka Sanne, który mieszka ciągle z nami. Na początku było ok, ale teraz mamy go dość. Nie sprząta, nic nie robi... nie lubimy go, jest nieprzyjacielski dla naszych znajomych. Ich związek jest dla nas zagadką...

Na dziś to by było na tyle :) Mam nadzieję, że u każdego z Was dobrze i że życie sprawia Wam wiele przyjemności. Do usłyszenia :)

spacerując po Ankarze

obiad z naszymi znajomymi z uczelni, od prawej Yasmin, Sanne, Agnieszka, Alper, Halit, Umit, Bashar, Janna, Adrian i ja.

Adrian na uniwersytecie

Halloween party



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz