piątek, 30 listopada 2012

wieczór przed podróżą

Moi Kochani! Jutro z samego rana w składzie trzyosobowej ekipy nieustraszonych podróżników (Ola, Adrian i ja) ruszamy w kolejną podróż. Tym razem kierujemy się na zachód nad Morze Egejskie! Więc odezwę się za jakieś 10 dni ;)

A dziś pożegnałam się z moją grupą kardiopulomologiczną. Polubiłam tych studentów, nauczycieli, dlatego cieszę się, że jeszcze nie raz ich zobaczę.
Wczoraj wieczorem upiekłam dla nich ciasto marchewkowe, a dziś jedna z profesorek przyniosła smakowity czekoladowy tort !
I miła rzecz spotkała mnie, gdy wracałam do mieszkania. Otóż spotkałam moją sąsiadkę na klatce schodowej, która wręczyła mi turecki deser, asure, które w tym tygodniu zjadłam u mojej pacjentki, fajna niespodzianka :)
A teraz kończę, bo czas się wyspać, by jutro w pełni gotowości ruszyć w świat!






czwartek, 29 listopada 2012

Hamam, czyli łaźnia turecka

Dziś po zajęciach odwiedziłam hamam. Był to mój pierwszy raz i moje wrażenia są bardzo pozytywne. Tutaj w Turcji mają one długą tradycję. Już za dawnych czasów kobiety, jak i mężczyźni spędzali tam wiele czasu, dbając o higienę, jak i o dobre samopoczucie. Wiele matek także w ten sposób szukało żon dla swoich synów. Tureckie łaźnie dzielą się na damskie i męskie.
A jak to wygląda w praktyce i w dzisiejszych czasach?  Gdy weszłam do środka, najpierw zaprowadzono mnie do małej kabiny, gdzie mogłam spokojnie się rozebrać, zostawić rzeczy i opatulić chustami, które były specjalnie przygotowane. Następnie pani poprowadziła mnie wąskimi przejściami do "komnaty", gdzie były kraniki, tam za pomocą miski, oblewałam swoje ciało wodą. Po takim rytuale, przeniosłam się do głównego pomieszczenia, gdzie na środku miał swoje miejsce duży marmurowy stół/ kamień, tam poczekałam na panią, która pokazała mi co mam robić. Położyłam się na kamieniu, a ona specjalną rękawicą tarła moje ciało, był to peeling. Następnie spłukał mnie miskami ciepłej wody i zaczął się masaż, który był wykonywany żelem do ciała, w ten sposób wyszorowała mnie porządnie, a na koniec umyła mi włosy i po raz kolejny spłukała obficie wodą.
Hamam to miejsce relaksu, jednak pomimo całej frajdy, jaką mi to dawało, czułam się trochę skrępowana. Panie tam pracujące nie mówiły po angielsku, dlatego też nie wszystkie reguły tam panujące były dla mnie jasne. Oprócz mnie były tam jeszcze dwie lub trzy kobiety, które poddawały się tym rozkoszom.
W tureckiej łaźni można spędzać wiele godzin, najlepiej rozmawiając, plotkując. Jest to wspaniałe odetchnięcie dla ciała. Polecam :)

ps- niestety nie miałam ze sobą aparatu, dlatego dołączam zdjęcia znalezione na stronie mojego Karacabey Hamam.





środa, 28 listopada 2012

Święto Dziękczynienia i inne wydarzenia

Zacznę od Święta Dziękczynienia, czyli Thanksgiving Day. Tak jak już pisałam, w ostatnią niedzielę zostaliśmy zaproszeni do pana ambasadora Stanów Zjednoczony- Ray i do jego małżonki- Danusi. Było to bardzo miłe popołudnie. Najpierw, razem z Agnieszką i Adrianem, byliśmy w kościele na mszy, a potem pojechaliśmy do mieszkania naszych gospodarzy. Jest ono bardzo ładne z niesamowitym salonem. Na ścianach było bardzo dużo obrazów, których autorem był Ray, jak się dowiedzieliśmy z wykształcenia jest on artystą. Bardzo dużo porcelany, ceramiki typowo tureckiej, piękne drewniane skrzynie zamiast stołów...  Do tego miła, trochę świąteczna muzyka w tle. Wszyscy byli bardzo przyjaźni. Gośćmi głównie byli Polacy, ale nie tylko. Ambasador Węgier, ambasador Francji, którego żoną jest Polka, Turek i Turczynka których małżonkami również są Polacy... Było nas dużo i mogliśy poznać ważnych ludzi.
Zaczęliśmy od indyka z wieloma dodatkami, z żurawiną, słodkimi ziemniakami, ryżem i wieloma innymi. A potem najróżniejsze ciasta i łakocie, a także wyborne wino. Pysznie.
Był też moment, kiedy Pani ambasadorowa poprosiła o ciszę i wprawiła nas  refleksję za co możemy być wdzięczni.... będąc studentką w tak zacnym gronie, na erasmusie w Turcji u boku z ukochaną osobą łatwo było znaleźć ku temu powody :)
I dodatkowo okazało się, że oprócz mnie wśród gości były jeszcze dwie Katarzyny, a że był to 25 listopad odśpiewano nam imieninowe sto lat !

Teraz przeskoczę do poniedziałku. Tego dnia z Adrianem pojechaliśmy na konferencję do Narodowej Agencji Tureckiej, zorganizowaną specjalnie dla studentów erasmusa, a także innych programów wymiany. Opowiadali nam o kulturze, języku, szoku kulturowym, innych możliwościach wymian niż właśnie erasmus, trochę potrenowaliśmy język turecki. To był dobry czas, chodź nie przybyło nas dużo.
 Gdy wszystko się skończyło z ekipą jeszcze kilku znajomych ruszyliśmy na tureckiego fastfooda, tortillę z shormą :)

A ostatnie wydarzenie o którym chcę Wam napisać, to wczorajszy obiad. Zostałam na niego zaproszona przez pacjentkę z domu nadziei. Pojechałyśmy razem z Nuri. W salonie było wiele kobiet, wszystkie, które uczestniczą w zajęciach z jogi. Jest to wszystko bardzo miłe, ale niestety bariera językowa daje się we znaki. Moja główna rola to uśmiechanie się do wszystkich, one coś do mnie mówią, ja próbuję zrozumieć, a Nuri mi pomaga.
Obiad był bardzo smaczny, zupa jakby pomidorowa, potrawa, która nazywa się "leśny kepap" i ryż z kurczakiem. Na dodatek surówki i borek, typowa turecka przekąska. A na deser Asuer, jak przeczytałam w internecie "budyń Noego". Turcy tłumaczą mi, że tam jest wszystko, bo składnikami są: pszenica, fasola, skórki pomarańczy, ryż, figi, rodzynki, cukier, granat, orzechy włoskie i pistacjowe...

A wieczorem w ramach przygotowań do kolejnej podróży obejrzeliśmy z Adrianem "Troję". Wyruszamy już w najbliższą sobotęi w planach mamy Canakkale (Troja), Izmir, Efez i Pomukale!

Ostatnie dni lecą mi bardzo szybko, jest mi dobrze. Lubię moją grupę na studiach, dzieją się ciekawe rzeczy, a wiele ciągle przed nami.

konferencja

Borek, typowa turecka przekąska

Asure, turecki deser


piątek, 23 listopada 2012

Alibaba, 40 rozbójników, Adrian i ja ;)

Piątkowy wieczór :) lubię ten czas, gdy czuję, że mogę odpocząć, wyspać się. Super!
Ale bardzo cieszę się również z tego dnia na uczelni, był bardzo miły. Ten tydzień to kardiopulmonologia, czyli choroby serca i płuc. I lubię moją nową grupę, studenci mówią po angielsku, w różnym stopniu, ale mówią. Mam też sporo urozmaicenia, bo chodzimy na różne oddziały, także pediatryczne, intensywnej terapii i inne.
Moja nauczycielka zabrała mnie na lekcję jogi, którą prowadzi w "domu nadziei", gdzie przebywają kobiety chore na raka. Dom jest piękny, w starym tureckim tradycyjnym stylu, a te kobiety mają w sobie dużo pozytywnej energii. Była z nami jeszcze Nuri, turecka koleżanka. A dziś byłyśmy tam ponownie i zostałyśmy zaproszone na turecki obiad do jednej z tych pań w przyszłym tygodniu :)
Ponadto w środę poszliśmy do opery na "Alibabę i 40-stu rozbójników". Myślę, że była ona bardzo dobra, ale niestety w tureckim języku, a to w połączeniu ze zmęczeniem, sprawiło, że trochę przysnęłam ;)
A we wtorek przygotowaliśmy obiad dla nas i naszych znajomych: Jana z Niemiec i Christiny z Rosji. Było pysznie, a do tego polska wiśniówka... ;)
Ah i sytuacja w mieszkaniu uległa stabilizacji, zakopaliśmy "wojenny topór" i jest po prostu dobrze.

Alibaba i czterdziestu rozbójników

wtorkowy obiad
a tak sobie gotujemy :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Wojna domowa, sinusoida i inne niespodzianki życia :)

Kolejny tydzień za nami. Myślę, że było w nim wszystko: złość, uniesienie, radość, smutek, poczucie, że mam dosyć, tęsknota. Zabawne, bo właśnie w tym czasie przypominają mi się warsztaty przed erasmuswe, w których uczestniczyliśmy przed opuszczeniem Polski. Prowadziły je dwie psycholożki, które tłumaczyły, jakie stadia będziemy tu przechodzić i myślę że mnie dopadło stadium (chyba dobrze pamiętam) szoku, kiedy minął "miodowy miesiąc" i zauważam, że nie jest łatwo wejść w obcą kulturę, gdy czuję że tęsknię i straciłam zapał do rozmów w łamanym angielskim, przebijania muru języka tureckiego, spędzania czasu na czekaniu na pacjenta w szpitalu, zapoznawaniu wciąż nowych studentów i rozpoczynania od tego samego pułapu, powtarzających się pytań...
Ale jestem spokojna. Zgodnie z tym, co panie psycholożki mówiły, zaraz po tej fazie zmęczenia etc. następuje faza adaptacji, czyli zdrowienia i podobno to wszystko jest normą. I sama to czuję, że teraz może być już jedynie lepiej :)

Dobrze, a teraz do konkretów.
Wojna się rozpętała,  chodzi oczywiście o Memeta i Sanne, ale bardziej o tą pierwszą osobę.  Razem z Adrianem uznaliśmy, że już mamy dosyć mieszkania z nim. Myślę, że nie ma sensu wymieniać powodów, powinno wystarczyć to, że jest  starszym facetem (!), nie studentem, a tym bardziej erasmusem, który mieszka z nami, w mieszkaniu za które płacimy i w którym chcemy czuć się dobrze. Było ostro, wśród racji, krzyków, tłumaczeń, a ja sama staczałam walkę ze sobą, bo nie było to takie łatwe. Co jest najlepszym wyjściem,  co jest dobre i słuszne i czego tak na prawdę chcę?
Teraz mamy coś w rodzaju zimnej wojny, Mamet został, z Sanne moje stosunki są oficjalne.

Dla równowagi w ostatni poniedziałek wprowadziła się do nas Agnieszka z Polski, studiuje medycynę w Białymstoku, fajna dziewczyna.

Czuję teraz, że ostatni tydzień trochę mi się zlewa. Pamiętam, że w środę, właśnie z Agą poszłyśmy na herbatę i sziszę. Jeden z miłych wieczorów, a po powrocie Adrian przygotował dla nas turecki przysmak ;)
W piątek Adrian, razem z erasmusami z Ankara University,  wyjechał do Kapadocji. Byli tam do soboty. Wiem, że póki co, jest to dla niego najlepsze miejsce, jakie w Turcji odwiedził i myślę, że ja myślę tak samo...

Natomiast ja kończyłam moje zajęcia z pediatrii. W piątkowe popołudnie wyszłam ze szpitala jak poobijana. Zmęczona, mająca wszystkiego dość. Wtedy zdarzyła się miła rzecz. Idąc przez kampus wpadłam na Umita. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam mu trochę o sytuacji w mieszkaniu i tym jak się czuję. I poszliśmy na herbatę.
Umit jest tu moim mentorem, znajomym z Polski, który sam przeżył erasmusa i wie, jak niektóe rzeczy wyglądają. Powiedział mi, że on też przeżył tą sinusoidę i dał mi dużo zrozumienia i wsparcia, czego bardzo potrzebowałam. Był to typ rozmowy, po której człowiek czuje się oczyszczony i lżejszy.

I tego wieczoru, razem z Agą, jej dwoma kolegami i ich koleżanką poszłyśmy do knajpki na piwo, nazywała się retrox i była całkiem klimatyczna :)

Sobota to odpoczynek, a potem bardzo długi spacer do biblioteki narodowej, gdzie również wybrałam się z Agą. Dużo przeszłyśmy, bo prawie całą nitkę metra ! A potem byłyśmy na spotkaniu z jednym z naszych kierowców z podróży w trakcie bayramu, który przyjechał do Ankary na kurs.

Wieczorem wrócił Adrian. Obejrzeliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy i dokończyliśmy oglądanie filmu "Lista Schindlera".

A niedziela to Kościół i wspólne robienie racuchów. I wiecie, co nas czeka za tydzień? Indyk z okazji Święta Dziękczynienia u Pana ambasadora USA i jego żony, która jest Polką. Już chyba o nich pisałam, bo poznaliśmy ich również w Kościele.
I nie ukrywam, że jestem podekscytowana tą perspektywą ;)

A dziś zaczęłam kardiopulmonologię :) i jestem gotowa na przyjęcie lepszych dni.

ps- zapomniałam jeszcze opisać wtorek, który był  bardzo udanym dniem u Adriana na Uniwersytecie, gdzie pomagałam mu trochę w jego badaniach do pracy magisterskiej, odwiedziliśmy jezioro na Golbasi i poszliśmy na kawę do Starbucksa :)

jeden z ostatnich ciepłych dni, na uczelni

Adrian w Kapadocji
Kapadocja

studia



Jezioro Golbasi

kawa

wieczór z Agnieszką

przy robieniu racuchów



sobota, 10 listopada 2012

Ataturk

Dziś ważny dzień dla wielu Turków. Obchodzą oni rocznicę śmierci swojego wielkiego przywódcy - Mustafa Kemala Ataturka, która miała miejsce właśnie 10 listopada 1938 roku w Stambule.
Będąc w Turcji nie sposób nie zauważyć jego wielu wizerunków. Można go znaleźć w prawie każdym sklepie, na uczelniach, flagach, pomnikach. Jest dla nich wyjątkową osobą, a imię które przyjął- Ataturk, oznacza "Ojciec Turków".
Czym sobie zasłużył na taką chwałę? To czego dowiedziałam się na początku mojego pobytu w Turcji to fakt, że przybliżył Turcję do Europy, zreformował alfabet i od tego momentu zamiast arabskich liter, Turcy posługują się łacińskim alfabetem. Zabronił również wielożeństwa, zalegalizował alkohol, wprowadził także obowiązek edukacji kobiet, a także kalendarz gregoriański.
Wiem także, że na początku zrobił karierę wojskową, został prezydentem Turcji i przeniósł stolicę z Stambułu do Ankary.

Młode pokolenie Turków otacza go wielkim szacunkiem i fanatycznym uwielbieniem. Dziś flagi w stolicy są opuszczone na znak, że Turcy pamiętają o swoim wodzu i ojcu.

"Jakże szczęśliwy jest ten, kto może powiedzieć, że jest Turkiem." (Ataturk)

wizerunek Ataturka umieszczony na naszej uniwersyteckiej stołówce




piątek, 9 listopada 2012

Ciągle pada...

Życie wróciło do normy... To co znamy, nasze mieszkanie, ulica z mnóstwem sklepików i straganami, uniwersytet. Ale to nie oznacza, że jest nudno, sami "posłuchajcie" ;)

Zaczęłam  zajęcia z pediatrii, a dokładniej zajęcia z dziećmi z mózgowym porażeniem dziecięcym. I lubię to. Dzieci są dla mnie takimi cudami. Ich zdziwione oczy, uśmiech, malutkie stópki i rączki, zaciekawienie światem. Hmmm... czy myślicie, że dopadają mnie macierzyńskie uczucia? Kto to wie, może coś się budzi :)
Oczywiście też płaczą, krzyczą... ale reasumując są fajne.
Na zajęciach podoba mi się to, że nasze nauczycielki tłumaczą wszystko też dla mnie, na język angielski. Niby normalna sprawa, ale nie tu w Turcji.
Studenci generalnie nie mówią po angielsku, czasem próbują. Jedynie z Nailą mogę porozmawiać swobodnie, bo zna dobrze angielski. Jest też ciekawą osobą. Pochodzi z Kirgistanu, tu przyjechała na studia i nauczyła się tureckiego, planuje tu pozostać w przyszłości i pracować.

To co mogę też powiedzieć, to fakt, że coraz bardziej jest mi tu, jak u siebie. Więcej znajomych, na kampusie czuję się swobodniej, mam swoje miejsca :)

Podobał mi się też ostatni weekend. Zaczął się piątkową imprezą. Była ona zorganizowana z okazji Halloween  i tak jak ostatnim razem, dołączyliśmy jedynie do bifor party, ale bawiłam się dobrze. Wiecie, co jest ciekawe poznałam jednego chłopaka z Polski i wiecie skąd pochodzi? Z Iławy :) dokładniej spod (z okolic Jażdżówek), często nawiedza mnie uczucie, że ten świat jest mały.
Potem za namową Adriana, razem z Sanne i Memetem poszliśmy do Kizilay (centrum miasta) na kebapa :) i spróbowaliśmy małży. Gdy nadchodzi zmierzch rozstawiają się straganiki z małżami, są one bardzo popularne i jak się okazuje smaczne.

Natomiast w sobotę poszliśmy na Ankara Arenę, gdyż odbywały się zawody z kick-boxingu i przyjechała duża, trzydziestoosobowa, ekipa z Polski. Fajnie było spotkać tylu rodaków.

Kolejną część dnia spędziliśmy na zakupach. Wybraliśmy się do dużego centrum handlowego i zaszaleliśmy. Kupiliśmy trochę potrzebnych ubrań a potem skoczyliśmy do Carrefoura. Tęskniłam za zakupami ;)

W niedzielę poszliśmy do Kościoła. Był on oddalony o 6 km, ale opłacało się. Msza była w języku angielskim i spotkaliśmy wielu Polaków. Byli to starsi, dorośli ludzie, którzy ogólnie pracuję w ambasadzie polskiej, jeden pan w ambasadzie amerykańskim i pani wykładająca na uniwersytecie na wydziale muzycznym.
Mają oni zwyczaj po mszy chodzić wspólnie do kawiarni i tam spędzać trochę czasu razem. Poszliśmy razem z nimi. Było bardzo miło, są oni otwartymi ludźmi i z dobrą energią życiową :) przyjęli nas bardzo życzliwie. I kawa była bardzo dobra.

Kolejnym ważnym wydarzeniem jest wtorkowy obiad polsko- belgijski, na który razem z Sanne zaprosiliśmy naszych znajomych ze studiów . To był dobry wieczór, dołączyła do nas również Agnieszka, która studiuje medycynę, mieszka blisko nas i pochodzi z Polski.

A od wczoraj pada. Za oknem deszcz, deszcz i zaskakująco zimno. Brrr... A ja właśnie urwałam się z zajęć. Nie wiem, czy to dobrze, ale będę wracała na uczelnię po przerwie na lunch, czyli o godzinie 13.30.

Och i powinnam wspomnieć o naszych małych kłopotach mieszkaniowych. Mieliśmy trochę komplikacji z naszym właścicielem, który jest specyficzną osobą. W ich wyniku Claudia się wyprowadziła. Szkoda mi, bo im dłużej mieszkałyśmy razem, tym bardziej ją lubiłam. Bardzo w porządku dziewczyna. Erick się zdenerwował (delikatnie mówiąc) i dał nam tydzień na wyprowadzkę. Nie przejęliśmy się tym za bardzo, bo poznaliśmy go z tej strony, że coś mówi, a potem zmienia zdanie. Z resztą był to dzień przed naszym obiadem polsko- belgijski i byliśmy pochłonięci przygotowaniami. Mamy też poczucie, że nie zostaniemy "na lodzie", zawsze znajdziemy miejsce, gdzie możemy się zatrzymać.
Ale tak, jak przypuszczaliśmy, na drugi dzień, nasz właściciel napisał do nas wiadomość, że był bardzo zły, ale oczywiście nie pozwoli nam wylądować na ulicy. Tak więc dalej, spokojnie tu mieszkamy.
I sprawa Mameta, chłopaka Sanne, który mieszka ciągle z nami. Na początku było ok, ale teraz mamy go dość. Nie sprząta, nic nie robi... nie lubimy go, jest nieprzyjacielski dla naszych znajomych. Ich związek jest dla nas zagadką...

Na dziś to by było na tyle :) Mam nadzieję, że u każdego z Was dobrze i że życie sprawia Wam wiele przyjemności. Do usłyszenia :)

spacerując po Ankarze

obiad z naszymi znajomymi z uczelni, od prawej Yasmin, Sanne, Agnieszka, Alper, Halit, Umit, Bashar, Janna, Adrian i ja.

Adrian na uniwersytecie

Halloween party



środa, 7 listopada 2012

witaj Ankaro ;)

Tak oto nadszedł nasz dzień powrotu. Pożegnalna kawa, rozmowa i ruszamy.
Początek idzie łatwo, pierwszy kierowca to metrolog, który jedzie do pracy i który zaprasza nas do swojego biura na herbatę. Korzystamy z zaproszenia, zjadamy wspólne śniadanie i rozmawiamy.
Następnie posuwamy się bardzo wolno, kawałek po kawałku.
A oto nasza ostatnia przygoda:
Staliśmy przy wjeździe na autostradę, czekając na samochód, gdy nagle podjechała żandarmeria. Najpierw sprawdzili nasze paszporty, a potem powiedzieli, że nie możemy tu stać, bo jest to za ruchliwe miejsce. Poradzili, żebyśmy złapali autobus i w tym momencie właśnie jeden przejeżdżał koło nas. Wtedy  żołnierz, który z nami rozmawiał dał mu znać, żeby ten się zatrzymał. My gorąco zaprzeczyliśmy, powiedzieliśmy, że niestety ale nie mamy pieniędzy. W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko "Don't worry, no problem".
Zapakowali nas na "pakę" swojego wozu i podwieźli kawałek do autobusu, który zatrzymał się nieopodal. Nakazali kierowcy, żeby zawiózł nas za darmo do Ankary.
Los kolejny raz nas rozpieszcza. Z Sanny zajęłyśmy wskazane nam miejsca z przodu, Adrianowi dostały się schodki z tyłu. Nie mogliśmy powstrzymać śmiechu, to niesamowite co się dzieje.
Tak wyglądał koniec naszej podróży.
Chodź może powinnam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, Adrian zaznajomił się z jednym studentem w autobusie, którego to znajomy ze stacji podrzucił nas do mieszkania i chyba to możemy uznać za nasz ostatni "stop" :)
Podsumowanie? Było świetnie, trudno opowiedzieć, bo to trzeba przeżyć.

Teraz wróciliśmy do "normalnego" życia, które jest także pełne różnych zdarzeń i przygód.
Chodź w głowie pomysły na kolejne voyage.

w biurze metrologa

poniedziałek, 5 listopada 2012

Amasra

Ostatni dzień podróżowania, jutro już wracamy do Ankary.
Na ten dzień zostawiliśmy Amasrę, swoistą wisienkę na torcie :)
Miasto nad morzem, miejscowość wypoczynkowa, z lazurową wodą, pięknym ukształtowaniem, skałami, miłymi miejscami.

z naszym kierowcą i jego kompanią

pomnik



obiad, czyli kulinarnej podróży ciąg dalszy ;)


zmęczenie

niedziela, 4 listopada 2012

Safranbolu

Ósmy dzień podróży, 26 października 2012
Budzimy się około godziny ósmej rano. Miłym zaskoczeniem jest poranna kawa z ekspresu, która w Turcji nie jest popularna. Mamy szczęście, nasz host podróżował po Włoszech i jest kawoszem.
Co jeszcze możemy powiedzieć o nim? Żyje samotnie, jest wykładowcą fizyki na tutejszym uniwersytecie, widać, że mądry facet.
Poznajemy Francuzów, którzy dojechali. Po śniadaniu i kawie wyruszamy razem na zwiedzanie miasta.
Punkt pierwszy to kanion. Łapiemy dolmusza (mały busik), potem trochę podchodzimy i jesteśmy już nieopodal. Wędrujemy przez wioskę, dochodzimy do restauracji, połączonej ze szklanym tarasem widokowym, gdzie postanawiamy wypić herbatę. Jest miło. Okazuje się, że nasi towarzysze to prawdziwi podróżnicy. Astrid jeździ po różnych państwach, gdzie pracuje jako nauczycielka francuskiego, najbardziej chwali sobie Singapur. On zrobił międzynarodowego magistra na uczelniach we Włoszech, Hiszpanii, Turcji i Polsce :) A teraz razem zatrzymali się na jakiś czas w Istanbule.
Ruszamy w dalszą drogę. Jest słonecznie. Idziemy wzdłuż kanionu, następnie przechodzimy go kamiennym mostem i boczną drogą wkraczamy w głąb niego. Ta droga doprowadzi nas po około 1,5 godzinie do miasta, a dokładniej do tzw. "Starego miasta".
Jest bardzo ładnie. Bujna roślinność, obok płynie potok, skały.

Kolejną częścią tego dnia, jest zwiedzanie starej części Safranbolu. Jest to miasteczko białych domków. Coś pięknego.
To miejsce jest wpisane na listę UNESCO, światowego dziedzictwa.

Zaczynamy od obiadu. Wszyscy już zdążyliśmy poczuć głód. Zamawiamy pięć różnych dań, po czym jemy je wspólnie.

A potem zwiedzanie, kręcenie się między uliczkami, domkami, wśród sklepików, następnie zamek, punkt widokowy.... korzystamy  z wielu degustacji tutejszych specjałów ;)

Wracamy około 18, wspólnie z Sanne z Adrianem przygotowujemy spaghetti, wieczór spędzamy przy grze "w słówka angielskie", około 23 kładziemy się spać.

na tarasie widokowym


kamienny most

w kanionie
Safranbolu

w trakcie obiadu


widok na miasteczko

jedna z degustacji tutejszych smakołyków

Hard rock cafe ;)




Samsun- Safranbolu

Szósty i siódmy dzień podróży, 24/25 października 2012
Środa to nasz czas odpoczynku. Spaliśmy dłużej, tak bardzo tego potrzebowaliśmy.
Kemal przygotował dla nas bardzo dobre śniadanie i myślę, że było ono najdłuższe w moim życiu. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i zajadaliśmy pyszności.
Potem ruszyliśmy przejść się po mieście. Między uliczkami, po centrum, deptakiem nad morzem.
Samsun to miłe miasto, myślę, że dobre do życia.
Kolacja była w naszym wydaniu: kopytka i placki ziemniaczane, do tego belgijski deser.
W trakcie, gdy jedliśmy doszli do nas znajomi Kemala: Doktor, Mustafa (przyjaciel z dzieciństwa), turecka erasmuska ze Szwajcarii i kolejny kolega lekarz.
W takim składzie pojechaliśmy do nadmorskiej knajpki na piwo. 
I tu czegoś się dowiedzieliśmy. Otóż Doktor wyjawił nam sekret: razem z Kemalem są parą...
Po powrocie do mieszkania, jeszcze przez długi czas rozmawialiśmy na ten temat. O tym, jak to jest. Kiedy zdali sobie z tego sprawę, jak trudno być mężczyźnie z mężczyzną w Turcji, tak muzłumańskim kraju, o życiu w ukryciu.
Nie są to łatwe tematy. Różne podejścia, od bardzo otwartej Sanne, umiarkowanej mnie, po Adriana, który jest przeciwny. Studnia bez dna.

Czwartek powitał nas deszczem. Mamy świadomość, że czas opuścić  Samsun, który jest miejscem odpoczynku. Dobrze mi tu, podoba mi się atelier, bycie między obrazami i z tym deszczem za oknem.
Kemal przygotowuje śniadanie. Jest dobrym kucharzem, nic wielkiego, ale bardzo smaczne: ziemniaki smażone na patelni z jajkami. Potem wypijamy jeszcze turecką kawę i wiemy, że to najwyższy czas, żeby wyruszyć w drogę, dziś chcemy dotrzeć do Safranbolu.

Przyjeżdża Mustafa, razem ze swoją mamą i młodszym bratem. Odwożą nas na "wylotówkę", całe szczęście deszcz ucichł.

Jedziemy powoli, kawałek po kawałku, nie jest łatwo.
Dopiero po dłuższym czasie zatrzymuje się tir. Okazuje się, że to gruziński kierowca, bierze nas ze sobą. Zna trochę rosyjski, więc próbujemy rozmawiać. Mi ciężko zaufać, tyle historii słyszałam o kierowcach tirów, jestem czujna. Ale Adrian z łatwością nawiązuje kontakt, dostał nawet gruzińskie piwo w prezencie.
W ten sposób przejechaliśmy duży kawałek drogi. Gdy wysiedliśmy na parkingu było już ciemno i niestety zimno. Szanse marne. Nasz kierowca spotyka się z kolegami i razem mówią nam, żebyśmy poczekali jakąś godzinę, wtedy oni podjadą jeszcze kawałek, do dogodniejszego miejsca dla nas.
My próbujemy łapać, ale nic z tego.

Minęło trochę czasu, nasz kierowca woła nas do siebie, właśnie ruszają dalej i zabieramy się z nimi.
Myślę, że dla nas był to bardzo znaczący kawałek, w ten sposób jesteśmy na właściwej drodze. Na pożegnanie nasz kierowca mówi, ze jeśli nic nie złapiemy, mamy śmiało wracać do niego, przenocuje nas w kabinie. Dobry i szczery człowiek z tego Gruzina.
Ale my ruszamy dalej. Jest już niedaleko. Łapiemy samochody i jakieś 2 godziny później jesteśmy na miejscu :) W umówionym miejscu odbiera nas nasz kolejny host. Mężczyzna około 45, mówi, że będziemy mieć towarzyszy, którzy przyjadą w nocy, parę z Francji.

Przed snem  zdradza nam jeszcze reguły panujące w tym mieszkaniu: nie palimy i nie zostawiamy nie potrzebnie zapalonego światła... no cóż.
A teraz czas spać :)

obrazy Kemala


spacerując po Samsun



w drodze

poczciwy gruziński kierowca i piwo