sobota, 29 września 2012

Kocatepe i turecki targ

To jest właśnie to, co dziś robiliśmy. Dodatkowo pracuję nad moją prezentacją, którą mam na kolejny tydzień (wybrałam temat o uszkodzeniu obrąbka stawowego ;)) a do tego zrobiliśmy frytki.
Kocatepe to największy meczet w Ankarze. Jest ogromny i bardzo ładny, mieści się stosunkowo niedaleko naszego mieszkania.
I targ. Dla wtajemniczonych, berliński wygrywa. Jest tam więcej życia, może tu w Turcji jest zbyt pospolity? W każdym razie mnóstwo pięknych owoców i warzyw.
My kupiliśmy winogrona, ziemniaki i cebule.
Kociatepe nocą
w środku








Dziś dopada mnie dziwne zmęczenie...

piątek, 28 września 2012

Orientacyjny tydzień

Jesteśmy w trakcie przeżywania orientacyjnego tygodnia na Hacettepe University. Trwa on od wtorku, najpierw powitanie i drobne prezenty, kolejne znajomości z erasmusami. Większość z nich pochodzi z Niemiec. Zaskakuje mnie to, że właśnie oni chcą tu przyjeżdżać. Razem ze mną jest tu czterech Polaków: Agnieszka, Hania i Damian. Jeszcze tego wieczoru wyruszamy do klubu muzycznego, gdzie odbywa się coś w rodzaju koncertu. Jest to turecki rock, bardzo mi się podoba. Muzyka jest bardzo głośna, nie da się rozmawiać, krzyczymy do siebie. Z Adrianem dość szybko się odłączamy, czuję się trochę zmęczona.
Kolejny dzień, to kurs tureckiego. Również na tym samym kampusie, Beytepe. Jest to kampus na granicy miasta, a to oznacza długą podróż. Kurs trochę nas rozczarowuje. Miał być dla początkujących, a większość z obecnych ludzi mówi tu biegle po turecku...
Wracam dość szybko do mieszkania, gdzie polska ekipa z Akara University przygotowuje pierogi, buraczki, jajka, placki ziemniaczane na eurodinner. Cała impreza odbywa się na uniwersytecie niedaleko stacji Tandogan, jest smacznie :)
Kolejny dzień to czwartek, załatwianie pozwolenia na pobyt, dalej z Adrianem jedziemy do jego biura europejskiego, zjadamy lunch i wracamy do mieszkania. Zajmujemy się mailami, facebookiem, nauką angielskiego...
Tego wieczoru odbywa się wielka impreza erasmusowa (powitalna). Z Adrianem rezygnujemy z niej. Głównie dlatego, że jest za droga, a mamy tu dużo wydatków,a w planach jeszcze kilka podróży... Postanawiamy jednak dołączyć do "bifor party" w mieszkaniu naszych znajomych.
Trochę się gubimy, ale docieramy na miejsce. Póki co, nie ma jeszcze wielu ludzi, ale atmosfera jest fajna i ludzie powoli się schodzą. To był przyjemny wieczór. I przy alkoholu angielski idzie dużo łatwiej ;)
A tym czasem w naszym mieszkaniu podobna impreza. Gdy przychodzimy ludzie się powoli rozchodzą, wszyscy idą do klubu. Zostajemy tylko my z Adrianem, Sanny i Klaudia, czyli ekipa mieszkaniowa. Dziewczyny też nie mają ochoty na szaloną noc.
Siedzimy w pokoju gościnnym i rozmawiamy, gdy nagle dzwonek do drzwi. Jest już po 23, kto to może być? Może ktoś czegoś zapomniał? Zaglądamy przez wizjer, ale nie znamy tego mężczyzny, wygląda przyjaźnie, jednak nie chcemy otwierać. Może to sąsiad, który jest zły, z powodu imprezy? Dzwonek dzwoni kolejny raz i kolejny... jest natarczywy. Gasimy światła i chowamy się w pokoju Sanny. Sytuacja się przedłuża, a on ciągle dzwoni i puka. Zaczynamy się martwić. O co mu chodzi? Zaczyna próbować otworzyć drzwi. Zastanawiamy się, czy dzwonić na policję, ale i tak by nas nie zrozumieli... Postanawiamy, że Sanny zadzwoni do swojego chłopaka Turka, który mieszka w Izmirze, a ma brata policjanta tu, w Ankarze.
Co się okazuje? Był to właśnie jego kolega. Chłopak Sanny martwił się, bo nie mógł się do niej dodzwonić i wysłał swojego kolegę do jej mieszkania.
Odetchnęłam z ulgą, chodź wiem, że Sanny jest bardzo zła...

A dziś mamy piątek. Jest on bardzo leniwy. Bez budzika, bez konkretnego planu. Z naleśnikami i jajecznicą, z zakupami, siedzeniem na ławce i podglądaniem mężczyzn modlących się w meczecie. Zrobiłam też coś :) spójrzcie na zdjęciu...
                                              Polska ekipa na eurodinner, sporo nas ;)

Czwartkowy lunch na Hacettepe, niestety nie mogę przekręcić zdjęcia...
Bifor party

                 
Mężczyźni modlący się w meczecie

moje dzisiejsze dzieło z muszelek z Manavgatu


czwartek, 27 września 2012

Residential Permit

Jest to ważny dokument i na jego wyrobienie mamy miesiąc od momentu przekroczenia granicy, aby móc legalnie tu przebywać. W celu jego uzyskania musimy wybrać się na policję. W praktyce okazuje się to jednak dużo bardziej skomplikowane...
Pierwszą sprawą jest fakt, że takie pozwolenie kosztuje 172 TL, jak dla nas są to duże pieniądze. Następnie trzeba zgromadzić dokumenty, nie jest ich tak dużo: oświadczenie z uczelni, 5 zdjęć, ksero paszportu.
I pójść na policję. Słyszałam, że jest tam dużo osób, więc wstałam rano o 6.15. Policja zaczyna wpuszczać nas ok 8, wtedy możemy wziąć numerek z maszyny i spokojnie czekać na swoją kolej. Urzędnik (jeden, mówiący jedynie po turecku) zaczyna przyjmować ok 8.40.
Gdy dojechałam na miejsce, była godzina 7.45, a kolejka jak wąż wiła się daleko daleko. Stanęłam na jej końcu i zaczęłam rozmawiać z dziewczyną przede mną. Studentka z Iranu, bardzo sympatyczna. Dowiedziałam się, że kobiety mają tam bezwzględny zakaz odkrywania swojego ciała, nawet turystki muszą być zakryte, pokazała mi swój paszport, gdzie mogłam ją zobaczyć w chuście. Tu w Turcji chodzi odsłonięta.
O 8 zaczęli nas wpuszczać. Najpierw trzeba było przejść przez ochronę, a dalej... moja towarzyszka powiedziała, że musimy biec i ku mojemu zaskoczeniu wiele osób to robiło. Dobiegłyśmy do kolejnej kolejki, po numerek.
Niestety, było za późno.
Jak to możliwe? Przecież tak nie może być! Żart?
Słyszałam, że są kolejki, że trzeba czekać, ale nie myślałam, że tak to wygląda. Usłyszałam jeszcze, że jeden chłopak był tu od 4 rano! Czy jutro też tak powinnam wstać? Brrr... nie wiem co robić.
Wracając rozdzielam się z moją Irańską towarzyszką, ale nawiązuję nową znajomość. Tym razem moja koleżanka jest z Maroka. Razem wracamy metrem do naszych spraw.
No cóż, jutro powinno się udać. Mam nadzieję, że 5 rano wystarczy.

wtorek, 25 września 2012

Manavgat

Manavga, jest to miasteczko położone nad Morzem Śródziemnym w prowincji Antalya. Jest tam pięknie!! Razem z Adrianem i resztą erasmusów z uniwersytetu ankarskiego spędziliśmy tam ostatni weekend.
Mieszkaliśmy w uniwersyteckim ośrodku. Miałam domek z Polką- Olą i Niemką- Klaudią. To było niesamowite, bo były one (domki) usytuowane nad samym morzem, przy plaży.
W ośrodku mieliśmy też basen i kolejna rzecz o której muszę wspomnieć to jedzenie. Było pyszne i był to "szwedzki stół", trudno było odmówić sobie tylu pyszności. W większości były to tureckie dani i desery (bardzo słodkie). Lubiłam ten moment i oczekiwałam godziny posiłków, to była czysta przyjemność ;)
Tu, w Turcji, przestawiłam się w nazywaniu posiłków. W Polsce mamy śniadanie, obiad i kolację, a tu: śniadanie, lunch i obiad. Zawsze trochę śmieszył mnie lunch, kojarzyłam go z warszawskimi biurowcami, a teraz sama lubię "chodzić na lunch".
Do Manavgatu wyjechaliśmy w piątek w nocy (na miejsce zbiórki zawiózł nas nasz właściciel mieszkania) a na miejscu byliśmy około 9 rano. Pierwszy dzień to było czyste lenistwo. Basen, plaża, jedzenie. Czuję, że moje ciało potrzebowało tego, wody, słońca, piasku, powietrza.
Morze czasami mnie nudzi. Bo co można robić? Leżeć, pływać? Ale to jest takie cudowne. Patrzyć na piękny świat, na błękitną wodę, niebieskie niebo, napawać się spokojem...
Woda była cudowna, ciepła. I po raz pierwszy była tak słona. Można było się na niej położyć i leżeć tyle ile się chciało. Pod jej taflą pływały ryby, a nasz kolega ze Słowacji miał niemiłe spotkanie z meduzą ;)
Kolejny dzień był trochę bardziej pracowity, bo wyruszyliśmy zwiedzać.
Punkt pierwszy to Side. Jest to miejscowość wypoczynkowa jak również antyczne miasto. W czasach antycznych, gdy zamieszkane było przez Greków, kwitnął tu handel niewolnikami. Side było wówczas centrum handlowym dla piratów ze wschodniej części Morza Śródziemnego. Sama nazwa miasta oznacza owoc granatu.
Punkt drugi to wodospad na Manavgacie. Wart zobaczenia :)
Wyjeżdżaliśmy w poniedziałek w południe. Ostatnie pożegnanie z morzem i w drogę. Tym razem podróż dłużyła się bardziej, w Ankarze byliśmy ok 22.
Po raz pierwszy wracamy tu jak do domu, to już dwa tygodnie.
Tego samego wieczoru wprowadza się do nas Niemka- Klaudia z którą mieszkałam na wycieczce i w taki oto sposób mamy komplet.




                                                                Side- owoc granatu




czwartek, 20 września 2012

O tym, jak powoli robi się coraz bardziej swojsko

Dziś jest pierwszy dzień, kiedy czuję się spokojniej, czuję, że to powoli jest mój świat, już nie taki obcy. To takie ważne i miłe.
Dzień zaczął się ezanem, wdarł się w mój sen. Mieliśmy otwarte okno, bo ciągle jest tu gorąco. Dla mnie ten dźwięk jest przerażający, głośny i nie chciał się skończyć. Już nie dałam rady wrócić do krainy sennych marzeń. Adrian również się obudził i nie mógł zasnąć. Wstałam niecałą godzinę później, ok 6.20. Wziełam komputer i usadowiłam się w pustym pokoju. Postanowiłam zajrzeć na bloga mojej siostry, która przebywa teraz w Kiszyniowie. Znacie to uczucie ulgi, gdy widzicie, że ktoś czuje lub przeżywa to samo? Właśnie miałam tak, gdy czytałam jej zapiski.
Zdążyłam się przy okazji trochę pouczyć, poczytałam o więzadle krzyżowym przednim, zebrałam się i poszłam na mój Uniwersytet.
Pogoda dzisiejszego dnia (po raz pierwszy odkąd tu jesteśmy) jest znośna. Bardzo ciepło, ale wieje delikatny wiatr i są chmury.
Coraz bardziej podoba mi się na studiach, podczas naszych klinicznych zajęć. Dziś byłyśmy same z Jasmin, Sanny musiała załatwić swoje pozwolenie na pobyt, mamy na to miesiąc od przyjazdu tu i właśnie mija jej czas. Okropne jest to, że za to musimy płacić 172 TL...
Czuję się swobodniej. Może jedynie Volga, nasza koordynatorka jest zimna i czuję przed nią respekt. A czeka mnie załatwianie z nią spraw związanych z porozumieniem na temat planu zajęć, tzw. Learning Agreement.
O 11.30 mogłyśmy pójść na lunch. Tak bardzo lubię ten moment. Zawsze zastanawiam się, co będzie tego dnia do zjedzenia. Dziś była zupa (średnia, w rodzaju pomidorówki), faszerowane papryczki (trochę jak nasze polskie gołąbki, tylko zamiast kapusty jest papryka), dwa ciastka, jakby francuskie i kompot wiśniowy. Potem wraz z Jasmin  poszłyśmy do sali komputerowej, trochę "popracować", jak my to nazywamy. Ja wyszłam trochę szybciej i czekając na nią na ławce na dworze spotkała Fathiego. Tak go lubię, jego sam  widok sprawia, że się uśmiecham i czuję, że to swój człowiek. Lubię jego "don't worry". Zna trochę polskiego, bo kiedyś się go uczył, więc wita mnie słowami: "cześć! jak się masz?". Czy już wspominałam, że to pracownik uczelni, który wyrabiał moją studencką ID kartę?
Wróciłyśmy z Jasmin na nasz wydział, a tam usłyszałyśmy to, co wczoraj:" dziś nie ma pacjentów, możecie iść do domu". Juupi!! Lubię to, ale nie rozumiem jednego, dlaczego "Hodżia" (nauczyciel) nie powie nam tego przed przerwą, która trwa dwie godziny? No cóż...
Jeszcze opowiem o jednym odkryciu, którego dokonaliśmy wczoraj wieczorem. Poszliśmy z Adrianem na spacer i postanowiliśmy zjeść lody w pobliskiej kawiarni. Po pierwsze były pyszne i do tego polane czekoladą, a po drugie bardzo tanie :) za pięć gałek zapłaciliśmy 2TL.
                                                            A oto nasza stacja metra
                                                                       i jej okolica
                                                          a na koniec rozpiska stacji :)

ps- dziś jeszcze przed nami wieczorne wyjście ze studentami z ankarskiejgo uniwersytetu, może być ciekawie ;)

wtorek, 18 września 2012

High Hopes

Właśnie słucham tej piosenki Pink Floyd. Jest wcześnie rano, oczekuję wschodu słońca...
Adriann i Sanny śpią, ja siedzę z kubkiem kawy i paroma czekoladkami, pisząc.
Muszę się Wam do czegoś przyznać... czuję się rozczarowana. Zatłoczoną i głośną Ankarą, studiami. Nie jest mi tu dobrze. Kurczę, miała być to moja ziemia obiecana, gdzie przeżyję moją przygodę, gdzie odnajdę siebie.

Na zegarku 5.26, a za oknem przerażający ezan.
(mamy to szczęście, że bardzo dobrze go u nas słychać...)

Wracając do moich nadziei, wiem, że to ciągle początek, że tyle przed nami.
Ale czego nie lubię? Tego miasta jak pustyni. Gorącego, suchego, betonowego, zatłoczonego, przy którym Warszawa wydaje się cicha i spokojna.
Turcy, pomimo ich całej serdeczności wzbudzają moją nieufność.
Nie lubię ezanu, którego dźwięk dobiega mnie pięć razy w ciągu dnia.
Studia, na których nie robimy za dużo, ale musimy spędzać tam jakieś sześć godzin pięć razy w tygodniu.
I tego, że męczy mnie angielski.

Jest mi już lepiej. chyba musiałam się tym podzielić, a najlepiej w języku polskim.

Tak naprawdę wiem, że będzie po prostu dobrze.
Więc teraz dla równowagi wypiszę 10 rzeczy, które tu lubię

1. jestem tu z Adrianem (tak, to lubię :))
2. moje obiady na Hacettep
3. Sanny z którą mieszkamy i z którą razem studiuję
4. nasze mieszkanie
5. To że mamy tu znajomych, Umita, który nam dużo pomaga
6. uczę się angielskiego i fizjoterapii, czyli tego, na czym mi zależy
7. zaczęłam prowadzić własnego bloga
8. wczoraj wyrabiając kartę ID studentki Hacettepe spotkałam bardzo fajnego Turka, który mówi po polsku i był w warszawskich Hybrdach
9. Życie tu zaskakuje, dzieją się fajne i niesamowite rzeczy
10. Tyle ciągle przede mną :)

Zjadam ostatnią czekoladkę, dopijam kawę i z nową energią wkraczam w kolejny dzień tu w Ankarze

"zachustowana" panna młoda



niedziela, 16 września 2012

Ankara Tour by no Visa

Dziś razem z Adrianem wzięliśmy udział w wycieczce dla erasmusów po Ankarze. Myślę, że to był dobry pomysł, pomimo mojego zmęczenia, które odczuwam teraz. Zobaczyliśmy zamek, parki, okolica była ciekawa. Najciekawszy był widok ze szczytu na całą Ankarę.
Poznaliśmy wielu innych erasmusowskich studentów. Najbardziej polubiłam Austryjaczke- Kristin.
Posmakowałam też nowej tureckiej potrawy, bakalii.
Dziś bez polotu do pisania, wstawiam też parę zdjęć, również z naszego wczorajszego spaceru na szczyt jednej z gór, gdzie jest park, miejsce wypoczynku, nice ;)





ps- zastanawiam się nad tym blogiem, o jakimś pomyśle na niego... Może Wy go macie?

sobota, 15 września 2012

pierwsze tureckie dni





Moi Drodzy,
chciałabym tyle opisać, bo każdy dzień jest tak brzemienny w wydarzenia, odczucia, obrazy. Dziś mamy sobotę, właśnie za oknem słychać dziwne tureckie okrzyki, ale tym razem to nie ezan, ale mężczyzna który zbiera złom lub starocie, zadziwia mnie ich donośny głos.
Wczoraj wieczorem mieliśmy gości. Urządziliśmy polską kolację, zaprosiliśmy Umita z Mucize, naszych tureckich znajomych oraz Sanne, nasza belgijska współlokatorka.
Najpierw były zakupy. Ciężko było znaleźć nam odpowiednie składniki, więc trochę musieliśmy się nagimnastykować, żeby wszystko do siebie pasowało, a postanowiliśmy zrobić pomidorową, pierogi z grzybami, a na deser bajaderki (hmmm... chyba nie są polskie, ale nie wymagają piekarnika). Jak wiadomo, zakupy są bardzo męczącą sprawą, więc zrobiliśmy przerwę na kebapa. Kosztował jedynie trzy tureckie liry, a był syty i smaczny. Ciągle nie mogę zrozumieć różnicy między kebapem a donerem, a wiem, że ona istnieje. Doner jest to danie z mięsem, które się kręci i w ten sposób podpieka, wiem tyle, ale może innym razem uda mi się rozwikłać tą zagadkę ;) Po kebapie dostaliśmy turecką herbatę, bardzo lubię ten zwyczaj.
Kolejny etap to przygotowania, które okazały się dłuższe niż myślałam, bo zaczęliśmy o 18, umówieni byliśmy na 22 (Mucize miała do późna kurs angielskiego) i prawie do 22 byliśmy w kuchni, moja działka to były pierogi i muszę powiedzieć, że jestem z siebie dumna. Adrian zajął się zupą i bajaderkami.
Gdy przyszli goście wszystko było gotowe. Mucize przygotowała tureckie danie, co było miłą niespodzianką. Nie pamiętam nazwy, ale to coś w rodzaju sałatki z rodzajem kaszy, której nie znam. Bardzo smaczne i lekkie.
Był to przyjemny wieczór. Dużo rozmawialiśmy o studiach, naszych krajach, religiach, zwyczajach.
Taki był wieczór, a teraz wrócę jeszcze na chwilę do dnia. Był ona aktywny. Rano byłam rozmawiać z Volgą, moją turecką koordynatorką i dowiedziałam się, że od poniedziałku zaczynam już mojej zajęcia. Potem pojechaliśmy z Adrianem na jego wydział, ale niestety nie udało nam się nic załatwić, przy okazji zwiedziliśmy nasz pierwszy meczet w Turcji, Maltepe. Dalej pojechaliśmy znów na moją uczelnię, ale tym razem na lunch, który kosztuje 1 TL, a jest bardzo duży, składa się z zupy, drugiego dania, sałatki, deseru (tym razem był to melon). Do tego bułki i woda w dowolnych ilościach, to lubimy ;)

Tak w skrócie wyglądał nasz piąty turecki dzień...

czwartek, 13 września 2012

O zachodzie słońca w Turcji

Właśnie o tej porze nasz samolot ląduje w Ankarze.
Pisząc te słowa popijam turecką herbatę w uroczej tureckiej szklaneczce, bardzo mi się podobają. Od tamtego wieczora minęły już trzy dni. Jestem tu :) Przede mną i Adrianem jeszcze ok 4-5 miesięcy. I postanowiłam założyć tego bloga.
Od czego zacząć? Może, dlaczego tu jesteśmy? Adrian i ja jesteśmy studentami Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i na nasz ostatni rok studiów postanowiliśmy wyjechać na studencką wyminę- program Erasmus. Po wielu godzinach zastanawiania się, załatwiania, rozmawiania padło na Turcję i na Ankarę. Tak się tu znaleźliśmy.
Postanowiłam nazwać tego bloga O WSCHODZIE SŁOŃCA ze względu na mój sen. Miałam go około rok temu, gdy jeszcze nie wiedziałam, że się tu znajdę. Był to piękny sen.Wschód słońca, niebo różowo- pomarańczowo- błękitne, ja z Adrianem siedzimy na dachu meczetu w dźwiękach modlitwy wśród wielu ludzi, wszyscy zwróceni jesteśmy w jedną stronę, w stronę wschodu słońca i oczekujemy... Czego? Nie wiem. Słyszymy też bębny. Wiem, że to Istambuł.
Tak jak to we snach, przebudzam się, ale z tym cudownym uczuciem pięknego snu. Macie tak czasem?
A teraz jestem tu. Wśród hałasu tureckiej stolicy, głosów zawodzeń, herbaty, pysznego jedzenia... mam nadzieję, że na opisanie tego wszystkiego przyjdzie czas ;)
19.25 lądujemy (czasu ankarskiego) . Poznajemy Vitka z Czech, który również jest studentem i przyleciał z nami z Wiednia. Odbiera nas Umit, turecki kolega zapoznany w Polsce, studiował na naszym AWF-ie w ramach wymiany. Ankara jest ogromna, trzy razy większa niż Warszawa. Leży w górach. Do centrum jedziemy godzinę. Postanawiamy coś zjeść. Idziemy do baru tureckiego i jemy coś podobnego do tortilli, popijamy to ajronem- turecki napój, połączenie jogurtu i wody. Jest bardzo miło, rozmawiamy. Jesteśmy w okolicy metra Kurtulus, to nasza stacja. Samochodem odbiera nas właściciel mieszkania, gdzie mamy się zatrzymać. Możemy zostać tu 2/3 dni lub wynająć pokój na stałe. Mieszka tu jedna dziewczyna, Belgijka- Sanny, również studiuje fizjoterapię. Zostawiamy nasze rzeczy i wychodzimy z mieszkania. Niedaleko nas jest akademik Umita, jak i kampus mojej tureckiej uczelni- Hacettepe Universias. Tak spotykmy Mucize, dziewczynę Umita. Razem idziemy wypić pierwszą turecką herbatę.
Gdy wracamy do mieszkania jest późno. Zmęczeni podróżą padamy na łóżko, nie przeszkadza nam, że jest ono jednoosobowe. Twardym snem sprawiedliwego przesypiamy kolejny wschód słońca, a dzień przywitamy dopiero o 10.